środa, 26 czerwca 2013

Jedenasty



Kobieta niemal bezszelestnie zbiegła ze schodów. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz kiedy jej bose stopy zetknęły się z zimnymi kuchennymi płytkami. Odwróciło to jej uwagę na tyle, że pozostawiła parę brązowych oczu, uparcie się w nią wpatrujących, zupełnie niezauważoną. Do momentu, w którym wymowny kaszel wyrwał ją z amoku i jednocześnie przeraził. Próbując jednak zignorować mężczyznę, kobieta poprawiła tylko ramiączko skąpej koszuli nocnej i włączyła ekspres do kawy.
- Zrobiłem ci kawę. – Kobieta wzdrygnęła się, słysząc jego głos. Nigdy nie reagowała tak na własnego męża. Postanowiła jednak kontynuować to, co zaczęła, nie przejmując się jego obecnością. – Zrobiłem ci kawę. – Podszedł do niej i wyłączył ekspres. – Mówię do ciebie, Camila. – Wyrwał z jej ręki nóż, którym zamierzała pokroić chleb.
- Oddaj mi to, chcę zrobić sobie śniadanie.
- Kanapki też ci zrobiłem, gdybyś nie zauważyła. – Wycedził przez zęby. – Czy ty musisz zachowywać się jak dziecko?
- A czy ty myślisz, że zrobienie śniadania wystarczy, po tym co zrobiłeś? Że teraz nagle wszystko będzie cudownie?
- A co ja takiego zrobiłem?! – Krzyknął, odrzucając w bok trzymamy w ręku nóż. – No wytłumacz mi, co zrobiłem! Uderzyłem cię, zdradziłem, zgwałciłem, czy może zabiłem kogoś?!
- Okłamałeś mnie. Wróciłeś pijany w środku nocy, a byliśmy umówieni na zupełnie coś innego. Ile razy mam ci to tłumaczyć? – Założył ręce na piersi i nie odpowiedział. – Poświęcasz mi coraz mniej czasu. Nam, bo nawet dla dzieci kiedyś miałeś go więcej. Unikasz rozmów… Bliskości. Wychodzisz wcześnie, wracasz późno… A teraz okazuje się, że wcale nie jesteś wtedy w pracy.
- To zdarzyło się raz!
- Mam ci uwierzyć? A jeśli znów kłamiesz? Zawiodłeś mnie, Tom.
- Camila, posłuchaj mnie teraz naprawdę uważnie. Za godzinę jadę do Ann, zabieram dzieci. Tu jest ich dom, nie u twojej siostry, czy gdziekolwiek indziej. Jesteśmy dorośli, jesteśmy małżeństwem i przede wszystkim, jesteśmy rodzicami. Nie pozwolę, żeby naszee dzieci odczuwały, że dzieje się coś złego. Więc albo się dogadamy, albo będziemy udawać, że wszystko jest w porządku, wzajemnie się tym wykańczając.
- U mojej siostry jest im dobrze, mają spokój…
- Ale czy ona jest ich matką, do cholery?! – Kobieta nie wiedziała, jak ma zareagować. On nigdy nie podnosił na nią głosu. – Chcę, żeby były tutaj, przy nas.
- I dalej będziesz się darł? Na pewno będzie im lepiej…
- Możemy wrócić do normalności?
- Tak po prostu? – Kobieta uniosła brwi i przetarła dłonią policzki. Łzy płynęły same, nie umiała tego zatrzymać.
- A zaufasz mi? – Spojrzał w jej oczy. Nie lubił, gdy płakała. Naprawdę tego nienawidził. A teraz miał świadomość, że od kilku dni regularnie płakała przez niego. I nie mógł tego powstrzymać inaczej, niż doprowadzając ją teraz do rozpaczy. Wiedział, że ciągłe głaskanie jej po głowie nic nie pomoże.
- Nie wiem…
- Camila, jesteśmy już razem tyle lat… Wiele się przez ten czas zmieniło. Ale ja nie… Jestem ciągle taki sam. Kocham cię nad życie, ale ostatnie sytuacje były trudne. Olivia… Też bałem się, że możemy nie zdążyć nawet jej poznać… Bałem się o ciebie… Nie jestem stworzonym ojcem i długo pracowałem nad przebieraniem i kąpaniem Klausa i Marthy, ale kiedy zostałem z tym zupełnie sam na ponad pół roku… Camila, ty nie wiesz, co to znaczy żyć z osobą w depresji. Ty chwilami czułaś się lepiej, ale ja ciągle wszystko kontrolowałem, żeby tylko nic złego się nie wydarzyło. Potem, na jakiś czas, było normalnie… Ty poradziłaś sobie z problemem i mogliśmy żyć tak, jak wcześniej. Tylko, że dla mnie to chyba było za dużo… Potrzebowałem odpoczynku. Trasa pomogła, ale nadal czułem, że nie wszystko wróciło do normy… We mnie, wewnętrznie.  
- Co chcesz mi powiedzieć, Tom? – Zapytała. Nie rozumiała go do końca… Bała się, że odpoczynek jest równoważny z rozstaniem.
- Że nauczyłem się uciekać… Raz na jakiś czas wychodzić i być sam ze sobą, żeby się zregenerować. Dotychczas tego nie zauważałaś, ale po ostatniej kłótni po prostu coś poszło nie tak…
- I ty za każdym razem się upijasz? Przecież możesz wpaść w nałóg, to nic dobrego…
- Nie! To nie tak. Raz po prostu pojechałem do domu moich dziadków na wieś i poszedłem spać. Zawsze byłem wolny i niezależny i chwilami mi tego brakuje. Wiesz przecież…
- Myślałam, że wszystko jest dobrze… Nigdy nie mówiłeś o swoich problemach.
- Bo sobie z nimi radzę… Poza tym, kiedy udało ci się dojść do siebie nie mogłem narażać cię na jakieś bezsensowne wyrzuty sumienia… Potem nie było okazji. – Podszedł bliżej i objął ja w pasie. – Naprawdę kocham cię najbardziej na świecie, ale uznałem, że z tym mogę poradzić sobie bez twojej pomocy. Dla dobra całej naszej rodziny.
- Tom, ale dobrze wiesz, że to nic nie rozwiązuje. Byłeś z tym sam… - Położyła głowę na jego torsie i znów poczuła się bezpiecznie. Jego głos na nowo stał się dla niej pozytywnym bodźcem.
- Nie byłem sam, Skarbie. Bill wiedział, co się dzieje… Czasem rozmowy z Mel mi pomagały. – Podniosła na niego swoje zaskoczone spojrzenie. – Z naszą menadżerką.
- Nie lubiłeś jej. Mówiłeś, że jest za młoda na bycie menadżerką. – Rzuciła niemal oskarżycielsko.
- Tak, ale to, że ma 23 lata nie znaczy, że jest zła. Poznałem ją i zmieniłem zdaniem. – Musnął ustami jej czoło. – Teraz wiem, że mogę rozmawiać z tobą o wszystkim. A nawet powinienem.
Kobieta patrzyła przed siebie. Czuła się dużo lepiej, niż przed chwilą. Ta rozmowa oczyściła ich relacje i sprawiła, że ich małżeński kryzys odszedł w zapomnienie. Jednak gdzieś w środku czuła dziwny niepokój. Ciężar gdzieś w środku, nie pozwalający jej oddychać pełną piersią. Nie chciała psuć tej chwili i rozpoczynać kolejnej dyskusji, była wyczerpana poprzednią. Poddała się dotykowi swojego męża i nie wiedząc nawet kiedy, zasnęła.

 ^^  ^^  ^^  ^^
Mężczyzna zatrzymał samochód, wyłączył silnik i siedział patrząc się w jakiś odległy punkt. Szum tworzony przez krople deszczu zderzające się z samochodem koił jego nerwy. Było już ciemno i najprawdopodobniej dość zimno, a on nie był na to przygotowany. W gruncie rzeczy, nie był to dla niego problem. Nawet nie myślał o pogodzie. Kilkadziesiąt minut temu wyszedł z telewizyjnego studia, w którym dał krótki koncert, po czym pożegnał się z zespołem i ruszył w dalszą drogę. Nawet na moment nie zajrzał do domu i czuł się okropnie zmęczony.
Wyjazdy nigdy nie były dla niego problemem, natomiast natłok myśli i zmian, jakie właśnie dzieją się w jego życiu, wysysały z niego całą energię. Spojrzał w stronę dużego, eleganckiego domu, za wysokim płotem. Światło w kuchni były zapalone, jeszcze nie spała. Otworzył drzwi i pewnym krokiem ruszył przed siebie. Nie lubił żyć w niepewności.
Nacisnął przycisk przy bramce, krótkie urywane dźwięki i wreszcie jej głos.
- Tak?
- Wpuścisz mnie? – Chwila niepewności, głuchej ciszy i wreszcie głośniejszy ciągły sygnał. Otworzyła. Przeszedł dalej, krótką alejką, przy której rosły wysokie na pół metra krzaki, których nazwy Bill nigdy nie poznał, choć za każdym razem, kiedy tędy przechodził, podziwiał ich wygląd. Jej dom był katalogowy, przewidywalny, natomiast ogród był cudowny. Pełen zakątków i kryjówek, w których swoją drogą spędzili wiele miłych chwil. Teraz cała działka, mimo wielu lamp, była pogrążona w głębokiej ciemności, drzewa i kwiaty uginały się pod ciężkimi kroplami deszczu, a trawnik wydawał się być teraz jedną wielką błotnistą kałużą.
Kiedy doszedł do drzwi frontowych, były otwarte, a ona stała zaraz za nimi.
- Po co przyszedłeś? – Zapytała od razu, stojąc w progu. Widziała jak moknie, celowo nie wpuszczała go do środka. Dawało jej to dziwnie przyjemną satysfakcję, a może zwyczajnie bawiło… Tak, czy inaczej, nie zamierzała być teraz dla niego miła, czy gościnna.
- Porozmawiać. Powinniśmy chyba sobie wiele wyjaśnić. – Kobieta zaśmiała się, zakrywając usta dłonią.
-Nie wydaje mi się, żebym musiała ci cokolwiek wyjaśniać.
- Wpuścisz mnie do środka?
- Nie. – Odparła bez wahania. – Nie będę po tobie sprzątać, moja podłoga nie potrzebuje podlewania.
Mężczyzna w sekundzie, nie zastanawiając się nawet nad swoim pomysłem wyciągnął rękę, złapał dziewczynę i przyciągnął do siebie. Zdezorientowana, dopiero po kilku długich sekundach, próbowała się wyrwać i wrócić pod dach, jednakże strugi deszczu okazały się bezlitosne. Jej luźna bawełniana tunika zrobiła się nagle okropnie ciężka, a spodnie nieprzyjemnie sztywne.
- Ogłupiałeś?! – Krzyknęła, kiedy już zauważyła, że jest zbyt silny, by mogła  mu się wyrwać i schować przed deszczem. – Puść mnie. Takie zabawy mnie nie kręcą.
- To porozmawiamy? – Zapytał, ze stoickim spokojem. Kobieta wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok. – Wejdziemy do środka, czy wolisz tutaj?
- Obojętnie. – Mruknęła, a mężczyzna puścił jej rękę. Ich spojrzenia na sekundę się spotkały. Później wszystko działo się bardzo szybko, tylko tym razem to on był zdezorientowany. Jej dłoń boleśnie zderzyła się z jego policzkiem, a potem usłyszał już tylko zatrzaskujące się drzwi i krzyk:
- Nie wracaj tu dupku! Nie chcę cię znać!
Bez słowa i chwili zastanowienia ruszył do swojego samochodu, ponownie podziwiając prostotę i magię tej ścieżki. Zatrzaskując wysoką, metalową bramkę z goryczą spojrzał jeszcze raz w stronę jej domu.
„ Szkoda, że nie zapytałem, kto projektował ten ogród.” – Przeszło mu przez myśl, kiedy z obojętnością w oczach, zupełnie automatycznie ruszył w stronę domu.

^^  ^^  ^^  ^^  
Zachodzące słońce barwiło całe niebo na niemal różowy kolor. Mimo, iż w pokoju panował już półmrok, nikt nie zapalił światła. Taki wczesny wieczór latem ma niebywały urok, którego nie chce się psuć. Na kuchennym stole odbijały się ostatnie promienie słońca. Ta gra świateł i cieni nie była jednak fascynująca bardziej, niż krem pomidorowy, który obie kobiety miały w swoich talerzach. Młodsza jadła powoli, lecz nie wykazując żadnych konkretnych emocji, w przeciwieństwie do starszej, która grzebiąc łyżką w zielonym talerzu aż emanowała przygnębieniem.
- Mamo, znów masz problemy w pracy? – Zapytała w końcu blondynka. Przerwała jedzenie i spojrzała na kobietę, siedzącą naprzeciwko niej.
- Nie, Li. Byłam dziś w biurze, atmosfera jest napięta, ale myślę, że będzie dobrze. – Odparła, wracając do rzeczywistości. - Smakuje ci?
- Jasne. – Mierzyła swoją rodzicielkę podejrzanym wzrokiem, czując w powietrzu rosnące napięcie. Trudna rozmowa była nieunikniona, ale oboje starały się ją przełożyć na jak najbardziej odległy termin, co nie okazało się najlepszą taktyką. – Dlaczego ty nie jesteś na mnie zła? Czemu nie krzyczałaś, czemu nie było kazania?
- Wcześniej, czy później i tak byś to zrobiła. Poradziłaś sobie, jesteś cała, zdrowa… Prawie dorosła. Bill pewnie nie prawił ci kazań? – Zapytała, nieumiejętnie ukrywając swą ciekawość, a po chwili, z przekąsem, poprawiła się: - To znaczy, tata.
- Bill. Po prostu Bill. I nie, mylisz się, prawił mi kazania. Ale co to ma do rzeczy? On to on, a ty to ty.
- Dobrze, niech będzie i Bill. Choć do starszego mężczyzny nie wypada się zwracać w ten sposób. – Dziewczyna przekręciła oczami, próbując opanować emocje. Nie chciała się kłócić z mamą, tym bardziej, że nadal czuła się winna wszystkich jej nerwów. – Mogłaś powiedzieć, że masz takie plany.
- I tyle? – Kobieta wzruszyła ramionami. – Nic więcej?
- A co mam ci powiedzieć? – Wstała od stołu i zebrała talerze, wstawiając je do zlewu. To definitywnie oznaczało koniec rozmowy i początek nowej kłótni.
- Cokolwiek. Dobrze wiesz, że gdybym ci powiedziała, to byś mi zabroniła, albo w ogóle nie potraktowała mnie poważnie. Teraz jesteś zła, bo co? Bo dobrze się bawiliśmy? – Lisa miała nadzieję, że uda jej się podzielić z matką tymi chwilami. Zawsze były blisko i nigdy nie miały problemów z komunikacją. Oczywiście, nie była to sielanka, ale zdecydowanie mogła mówić o swojej mamie „przyjaciółka”. Nie lubiła momentów, w których pojawiała się miedzy nimi ta niewygodna granica, która nie dość że naruszała ich długo budowaną relację, to dodatkowo obu sprawiała ból i blokowała w środku miliony kłębiących się emocji. – Bill miał rację.
- Tak? Że będę zrzędzić?
- Że będziesz zazdrosna. Że nie zrozumiesz. Że lepiej, abym o tym z tobą nie rozmawiała. – Znów zapadła cisza. Kobieta odwróciła się tyłem do córki, dając sobie kilka sekund na opanowanie okropnego wewnętrznego bólu, który właśnie ją przeszył, wyciskając z oczy łzę. Nie mogła przecież tak zwyczajnie się rozpłakać, była dorosła. – Był delikatny, ale właśnie o to mu chodziło. I miał rację. Ty też miałaś rację, wiesz? To świetny człowiek, naprawdę cudowna osoba.
- Widzisz, a tak w to wątpiłaś. – W jej głosie dało się wyczuć nutę ironii.
- Czy ty nadal go kochasz? – Kobieta spojrzała wielkimi oczami na swoją córkę.
- Skąd ci przyszły do głowy takie bzdury? – Burknęła niezadowolona. – Idź odrobić lekcje… - Rzuciła jeszcze, wychodząc z kuchni.
- Jutro mam zakończenie roku… - Powiedziała już sama do siebie, triumfalnie uśmiechając się pod nosem.