niedziela, 31 marca 2013

Siódmy




Blondwłosa kobieta popijała czerwone wino, tępo patrząc w okno. Siedziała na podłodze, opierając się plecami o duże, hotelowe łózko. Niewielka nocna lampka dawała małą ilość ciepłego, odrobinę zbyt żółtego światła. Z telewizora docierały do niej dźwięki, które były jej zupełnie obojętnie. Zabijały tylko nieznośną ciszę i częściowo zagłuszały jej myśli.
Nie powinna teraz tak się zachowywać. Nic złego się nie działo. Powtarzała to sobie jak mantrę od jakichś dwóch godzin, a mimo to nadal nie potrafiła w to uwierzyć. Spoglądała na telefon, oczekując sygnału z warsztatu. Chciała być już w domu…
Niejednokrotnie jednak łapała się na tym, że nie wypatrywała na ekranie numeru mechanika, a kogoś zupełnie innego – Billa Kaulitza. Najpierw tłumaczyła to sobie troską o córkę, ale kiedy ta napisała, że wszystko jest dobrze i że tęskni, jej teoria okazała się być błędna.
Chciała go usłyszeć. Znowu. Właściwie nie wiedziała czemu, po prostu chciała, aby to on zadzwonił, aby to jego głos rozbrzmiał w słuchawce i, niezależnie nawet od treści, żeby mówił do niej. Tylko do niej, tak, jak te kilkanaście lat temu…
Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że jej pragnienia nie były spowodowane żadnym pozytywnym uczuciem. Nie tęskniła za nim jakoś specjalnie, ani tym bardziej go już nie kochała. Z trudem uświadomiła sobie, że jest zazdrosna. Zazdrosna o to, że jej córka spędza czas właśnie z nim. Chciałaby ich rozdzielić, a jednocześnie wiedziała, że nic złego się nie dzieje. Że Bill nie zabierze jej córki… Że Lisa jest również jego dzieckiem.
Próbowała ułożyć sobie w głowie wszystkie krążące po niej myśli, jednak nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Nawet wino nie pomogło w pozbyciu się miliona wątpliwości. Wiedziała, że za kilka dni się zobaczą, a wtedy bez względu na wszystko, będzie musiała zacisnąć zęby i z uśmiechem przywitać się z Billem.
Miała nadzieję, że swoją postawą nie zepsuje swoich relacji z córką, to była ostatnia rzecz, jaką chciałaby teraz zrobić. Miała tylko Lisę i była w stanie poświęcić wiele, byleby tylko jej nie stracić…

^^  ^^  ^^  ^^  

- Czym ty się właściwie interesujesz? – Zapytał nagle Bill, odrywając się od jedzenia deseru.
Po wyczerpujących i długich zakupach postanowił zabrać Lisę do swojej ulubionej kawiarni, gdzie w końcu mogli w spokoju porozmawiać. Uznał, że to dobry pomysł, tym bardziej, że na neutralnym gruncie łatwiej będzie się im obojgu odnaleźć. Po miło spędzonym czasie ich rozmowa była o wiele swobodniejsza.
- Głównie szkołą. No wiesz, nie miałam nigdy marzeń tak ambitnych, jak twoje, więc muszę skończyć liceum i planuję iść na studia. Pociąga mnie prawo i psychologia, konkretnie coś z resocjalizacją. Mam jeszcze czas na podjęcie ostatecznej decyzji. – Odparła. Siedzieli naprzeciwko siebie i zachowywali się jak starzy, dobrzy znajomi. Nie zauważyli nawet, w którym momencie coś pękło i ostatnie bariery zniknęły.
- Ambitne? To ty jesteś z nas dwojga tą ambitną. Dobrze, że masz sprecyzowane marzenia. To dość ciekawe kierunki, na pewno ci się uda.
- Jasne, mama mówi coś zupełnie innego.
- Tak, ale to ja jestem ten dobry. Nie będę cię teraz zmuszał do nauki, niestety, to rola twojej mamy. Oczywiście nie zamierzam też ci odpuszczać. Jeśli się czegoś chce, trzeba włożyć to sporo pracy, nie ma innego wyjścia. – Zaczął tłumaczyć.
- Spokojnie, zaraz zaczynają się wakacje, możesz zacząć te wykłady za dwa miesiące. – Zaśmiała się blondynka. – A właściwie to jak ci szło w szkole?
- No wiesz, przeciętnie. Nienawidziłem szkoły, jako instytucji. W kółko mi rozkazywali i negowali moje racje. Nie lubiłem tego, więc trudno tu mówić o nauce… Ale skończyłem szkołę średnią, ze względnie dobrym wynikiem. Uczyć się można przez całe życie, akurat w moim przypadku papierek nie był koniecznością, a jedynie moją fanaberią. A tak zmieniając temat, masz kogoś? – Rzucił nagle. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco. – No czy masz chłopaka! Albo dziewczynę, ja tam jestem otwarty…
- Na pewno nie mam dziewczyny, jestem w stu procentach hetero. Jestem singielką i nie zanosi się na zmiany.
- Czemu? – Zapytał zaciekawiony. Chciał ją poznać, ale nie wiedział jak daleko może zajść. Nie chciał jej zrazić, a jednocześnie robił wszystko, by ich rozmowa była na tyle luźna i przyjemna, aby granice w ogóle nie istniały.
- Nie znalazł się nikt odpowiedni. Jestem dziwnym człowiekiem… Łączę zbyt wiele skrajności i chyba nikt nie chce się podjąć próby ogarnięcia tego, co we mnie tkwi. Poza tym ja nie wiem, czy kogoś szukam.
- Oj, proszę cię. Nie oszukujmy się, każdy kogoś szuka. Ty na pewno też i, co więcej, wierzę, że znajdziesz i to pewnie już niedługo. Masz jakiś ideał faceta?  - Padło kolejne pytanie. Bardzo angażował się w rozmowę, ekscytował się każdą, nawet najdrobniejsza informacją o Lisie.
- Bez urazy, ale dziwnie się czuję, rozmawiając w ten sposób i na takie temat po pierwsze, z facetem, a po drugie, z rodzicem… - Skrzywiła się. – Nie zrozum mnie źle! To nic złego, tylko to trochę nowe… Wiesz, z mamą rozmawiam raczej ogólnie… Jesteśmy blisko związane, ale to nadal nie jest taka rozmowa jak z przyjaciółką. A z tobą jest inaczej… W ogóle przepraszam, ale ja zupełnie nie wiem, jak mam się do ciebie zwracać. 
- Na „ty” jest w porządku, naprawdę. Nie krępuj się. Nie wymagam od ciebie mówienia do mnie „tato”. Gdybyś chciała to oczywiście możesz, ale…
- Nie, jeszcze nie. – Przerwała mu. – A ty kogoś masz?
- No… Ja jestem raczej samotnikiem. – Zaśmiał się. – Wiesz, trudno mi znaleźć kogoś na stałe, bo ja ciągle potrzebuję świeżości, czegoś nowego, emocji… A wszyscy ludzie w moim wieku chcą się ustatkować i najlepiej już wybrać sobie miejsce na cmentarzu. Może jeszcze znajdę kogoś, kto za mną nadąży.
- Ale nikt taki się jeszcze nie znalazł? – Była przejęta jego słowami. Widząc go w telewizji, ale nawet i tu, twarzą w twarz, była przekonana, że to szczęśliwy człowiek. Taki beztroski, mający wszystko, czego można zapragnąć. Nie spodziewała się, że on może być sam. Jest duszą towarzystwa, ale nie ma kogoś najbliższego… Zrobiło jej się żal Billa, on sam również dziwnie spoważniał.
- Było kilka osób, ale to ciągle nie to. Może to się zmieni… Poza tym muszę wyjaśnić kilka rzeczy z jedną osobą… To naprawdę skomplikowane. Jak coś zmieni, to na pewno dowiesz się pierwsza.
- Jasne, nie naciskam. – Uśmiechnęła się, próbując poprawić mu humor. Chyba pierwszy raz poczuła, że on też ma swoje problemy… Że jest takim samym człowiekiem, jak ona. – Jedźmy już do domu, jestem wykończona.

^^   ^^   ^^   ^^

Jeszcze kilkanaście lat temu nikt nie posądziłby Toma Kaulitza o to, że będzie miał tak dużą i jednocześnie tak normalną rodzinę. Znalazł miłość tam, gdzie się jej nie spodziewał. A może to raczej Camila znalazła jego?
Potem pochłonęła go na tyle, że hierarchia wartości, którą dotychczasowo zdołał ułożyć w swojej dredowatej głowie, w sekundzie się rozpadła. Zaczął czerpać radość z jej uśmiechu, z tego, że słyszy jej radosny głos, nagle spodobał mu się zapach jej perfum, a jej figura była o niebo lepsza od wszystkich, które dotychczas widział i podziwiał. Dopiero po kilku miesiącach zrozumiał, że to właśnie jest miłość. Potem już w pełni świadomie, wychodząc z okresu zakochania, ujrzał wiele jej wad. To, że jest uparta, czasem nawet wredna, jeśli nie może dopiąć swego, że bywa zbyt pedantyczna  i nie toleruje niektórych jego nawyków. Czuł jednak, że mimo to, nadal jest dla niego kimś ważnym. Pierwszy raz znosił bez większych trudności fanaberie kogoś innego, niż jego brat bliźniak.
Dziś był już jej mężem. Tworzyli naprawdę piękną parę, ale rozkwit ich związku nastał dopiero wraz z pojawieniem się na świecie ich pierwszego dziecka. Potem było już tylko lepiej. Oczywiście, jak wszyscy, mieli swoje problemy, ale umieli sobie z nimi radzić. Byli dumni ze swojej rodziny, stworzyli to, o czym oboje od dawna skrycie marzyli.  
- Mamo, a będę miał jakiegoś brata? Za dużo tu dziewczyn. – Oznajmił nagle Nicolas. Wspólny obiad był ich codziennym rytuałem, małym przerywnikiem i podsumowaniem minionej części dnia. Rozmawiali wtedy na różne, czasem bardzo dziwne tematy, ale ten pojawił się dziś po raz pierwszy.
- Chciałbyś jeszcze więcej rodzeństwa? – Zapytał rozbawiony Tom. Kochał swoje dzieci bardziej, niż się tego spodziewał. Bycie ojcem wydawało mu się zawsze czymś, co zupełnie do niego nie pasuje. Kiedy Camila zaszła w ciążę, obawiał się, że nie odnajdzie się w nowej roli. Wszystko jednak uległo zmianie, kiedy pierwszy raz zobaczył swojego syna.
- Tom! – Camila zgromiła go wzrokiem. Mężczyzna wytarł usta serwetką i uśmiechnął się łobuzersko do żony. – Jest nas już wystarczająco dużo, Nicolas. Nie planujemy synka, Skarbie. Poza tym siostry też mogą być fajne, przecież wiesz. – Próbowała zakończyć temat.
- Ale wolałbym brata. – Odparł rezolutnie, nie dając tak łatwo zejść z tematu, który ostatnio tak bardzo go nurtował. – Max ma brata, jeszcze małego, ale i tak mówi, że jest fajny. Będą razem grać w piłkę, chodzić na mecze i koncerty… A ja?
- Tatuś z tobą chodzi. – Chłopiec zrobił naburmuszoną minę. Wiedział, że z mamą trudno wygrać…
- Kochanie, porozmawiamy o tym innym razem. – Rzucił Tom. Nicolas i Camila spojrzeli się na niego, nie do końca wiedząc, do kogo kierował te słowa.
- Ale ja też chcę braciszka. – Cieniutki głosik małej dziewczynki rozbrzmiał w pokoju, kiedy wszyscy byli przekonani, że rozmowa właśnie się skończyła. Zszokowana Camila spojrzała na swojego męża, który znów tylko się uśmiechał.
- Zjedliście? – Zignorowała wypowiedź córki. – To odnieście szybciutko talerze i uciekajcie do siebie. Albo idźcie do ogrodu. Tylko zabierzcie Olivię. Nicolas, uważaj na nią.
- Nick, za godzinę przyjdę do ciebie i zobaczymy, jak ci idzie z gitarą. – Dodał Tom, kiedy dzieci już wychodziły. Chłopczyk uśmiechnął się wesoło i pobiegł z siostrami na dwór. Chciał być jak tata – jego największy idol. Uwielbiał chwile, które mógł spędzić z nim i swoją pierwszą gitarą. Oboje je uwielbiali.
Tymczasem Tom nie zdążył dokończyć obiadu, kiedy talerz zniknął mu sprzed oczu. Camila zniknęła za kuchennymi drzwiami zupełnie bez słowa. Wiedział już, że szykuje się nieprzyjemna rozmowa, ale zupełnie nie czuł się winny. To dzieci chcą brata, on przecież nic takiego nie powiedział…
- Kotku, wyluzuj się… To dzieci… A każde dziecko ma taki okres, kiedy chce młodsze rodzeństwo. Przejdzie im. – Stała odwrócona do niego tyłem. Nie spojrzała na niego, nic nie odpowiedziała, nawet się nie wzdrygnęła. Położył rękę na jej ramieniu… Nadal bez reakcji. – Skarbie… Proszę cię.
- Tak, dzieciom może i przejdzie, ale tobie nie! – Wybuchła nagle. – Rozmawialiśmy o tym, Tom. Trójka dzieci to sporo… A trzy porody… Nie będzie więcej dzieci. – Orzekła.
- Ale ja nie nalegam… - Podniósł ręce, jakby chciał się obronić. – Ale nie możesz tak reagować. Przecież oni nie chcą źle.
- Wiem, przecież to moje największe skarby… Ale rozmawialiśmy już o tym, to drażliwy temat. Nie chcę ciągle do niego wracać.
- A ja nie chcę, żebyś czuła się źle… Nie musimy mieć już więcej dzieci. Tak jest dobrze. Jeśli miałoby pojawić się czwarte, oboje musielibyśmy tego chcieć.
- Wiem. Ale ty chcesz… Dzieci chcą. Tylko ja jestem tą złą. – Rzekła z wyrzutem. Założyła ręce na piersi i spojrzała na swojego męża. – To naprawdę nie jest dla mnie proste. Wiesz, jak było z Olivią… Nie chcę powtórki z rozrywki…
- A jeśli wpadniemy? – zapytał. To było jedyne, co w tym momencie przychodziło mu do głowy. Kiedy jednak wypowiedział już to nieszczęsne pytanie, ugryzł się w język. To jak rzucić bykowi czerwoną płachtę…
- Nie wpadniemy! Jak będzie trzeba to będziemy spać w oddzielnych pokojach! – Krzyknęła. – A jeśli nie potrafisz uszanować mojej decyzji, to zrób sobie dziecko z inną! – Mężczyzna podbiegł i złapał ją za rękę zanim zdążyła wyjść z pomieszczenia. Przytulił ją do siebie, próbując uspokoić.
- Nie będę robił nic wbrew tobie, ile jeszcze razy mam to powtarzać. Ten temat nie zniknie tak po prostu… Reagujesz na to zbyt emocjonalnie. – Spojrzał jej w oczy… Zawsze je uwielbiał, potrafił wiele z nich wyczytać. Wiedział, że ten temat nie jest dla niej łatwy. Ostatnia ciąża była trudniejsza, niż się tego spodziewali, a ostatnie jej godziny były istnym koszmarem. Piętnaście godzin spędzonych w szpitalu. Piętnaście godzin bólu i strachu… Walki o życie dziecka. Nie mogli wiedzieć, kto zawinił. Zapłacili ogromne pieniądze, by trzecie dziecko mogło spokojnie przyjść na świat. Poprzednie ciąże były dla Camili cudownym okresem, więc komplikacje były dla wszystkich zaskoczeniem. A może to wcale nie lekarz zawinił? Może to w ogóle nie wina człowieka… Natura często udowadnia, że ludzki rozum nie może się z nią równać. Mimo szczęśliwego zakończenia, nie mogli w spokoju cieszyć się córką. Ciągłe wizyty u lekarzy, czy to z dzieckiem, czy matką, były dokuczliwe, a nienawiść do służby zdrowia rosła z każdym kolejnym dniem. Przez to wszystko gdzieś w ich spokojne życie zaplątała się jeszcze depresja poporodowa Camili, co zupełnie zaburzyło ich równowagę.
Mimo powrotu do normalności te długie sześć miesięcy pozostawiło ogromny uraz, ranę, która najwidoczniej jeszcze się nie zabliźniła. Tom stanął wtedy na wysokości zadania i wspierał żonę, jednocześnie zajmując się dziećmi. Dzięki temu dziś znów wszystko jest prawie idealnie. To był ich pierwszy kryzys, sprawdzian z ich małżeństwa, a wynik zdecydowanie był pozytywny. Mężczyzna żałował tylko tego, że ich małe szczęście, ukochana Olivia, musiała kosztować jego żonę tak wiele.
- Rozumiem cię. Będzie już tylko lepiej, obiecuję. – Jego zdecydowany głos statecznie uspokoił jej skołatane nerwy. Poznając go, nie sądziła, że może stać się tak bardzo dojrzały i odpowiedzialny.
- Dobrze. Już jest dobrze. Przepraszam, czasem zachowuję się jak histeryczka. To chyba hormony… - Zaśmiała się nerwowo.
- Lubię twoje hormony, Skarbie. Całą cię lubię. – Uśmiechnął się i ucałował ją w czoło. – Chodź do nich. Jak zostawiamy ich samych na zbyt długo, to mają dziwne pomysły.

^^   ^^   ^^   ^^

Głośny śmiech niósł się po całej okolicy. Mężczyzna zapomniał już, jak to jest poznawać kogoś nowego. Miał zamknięte grono przyjaciół i mimo upływu czasu, nikt nowy się w nim nie pojawiał. Teraz dołączyła do niego Lisa. Jego córka, a w przyszłości może również przyjaciółka. Wszystko na to wskazywało…
- Zawsze tak długo robisz zakupy? – Dziewczyna wyjmowała torby z bagażnika. Oczywiście Bill, jako mężczyzna powinien ją wyręczyć, ale okazało się, że sam nie da rady.
- Tylko wtedy, kiedy mam do tego dobre towarzystwo. Poza tym to nie zakupy, tylko wycieczka. Musiałem pokazać ci te kilka miejsc!
- Ale mogłeś mi powiedzieć, że nie jedziemy jeszcze do domu. – Odparła z udawanym wyrzutem. – Mam nadzieję, że chociaż o tym jedzeniu mówiłeś prawdę. Jestem głodna jak wilk, więc jeśli będzie niedobre, to sam będziesz gotował mi kolację. – Mężczyzna zaśmiał się, widząc jej wyzywający wyraz twarzy. Wszelkie bariery, jakie kiedyś między nimi były, dawno odeszły w zapomnienie.
- To najlepsza restauracja w całym Hamburgu. Co najmniej raz w tygodniu zamawiam stamtąd jedzenie, więc ręczę za nich. – Otworzył jej drzwi i wpuścił do środka. – Mogłaś jeść w samochodzie, skoro umierasz z głodu. Wiesz, obiecałem Madlen, że dowiozę cię całą i zdrową do domu. A przede wszystkim żywą.
Pospiesznie się rozebrali i weszli do środka. Rozmawiali dalej, Bill poszedł odłożyć torby z zakupami, a dziewczyna ruszyła w stronę kuchni, by odgrzać kolację. Był już późny wieczór, cały dzień jeździli po Hamburgu i jego okolicach dyskutując na miliony tematów. Bill pokazywał Lisie swoje ulubione miejsca, opowiadał historie z nimi związane… Zdołali poznać siebie choć trochę bliżej.
Mężczyzna wracał już, by pomóc córce z jedzeniem, jednak zobaczył ją stojącą w drzwiach kuchni. W środku zapalone było światło, a kiedy podszedł bliżej ujrzał znajomą twarz.
- Nie odbierałeś telefonów, więc postanowiłam sprawdzić, co u ciebie. Skorzystałam ze swoich kluczy, to chyba nie problem? – Zapadła krótka cisza. – Nie mówiłeś, że masz gości, Kochanie. – Wycedziła przez zęby, rzucając w stronę Lisy i Billa nienawistne spojrzenia.
Nastolatka spojrzała zdumiona na swojego ojca. Czyżby zdołał ją okłamać już pierwszego dnia ich znajomości?





Smacznego jajka!

A dla CIEBIE, w prezencie, WYJUSTOWANY odcinek... :D

niedziela, 17 marca 2013

Szósty




Blondwłosy mężczyzna krzątał się po kuchni już od dobrych dwudziestu minut i ciągle nie miał dość. Jak nigdy… Zwykle po zrobieniu kawy i ewentualnych tostów odpuszczał, jeśli oczywiście w ogóle wszedł do kuchni, co było rzadkością. Wolał jadać gdzieś na mieście. Dziś jednak czuł się zobowiązany do zrobienia porządnego śniadania, więc, jak na dobrego gospodarza przystało, wysłał ochroniarza po „coś, z czego można zrobić śniadanie”…
Może pojęcie Billa o gotowaniu, czy też nawet byciu ojcem, nie było zbyt duże, jednak nie można powiedzieć, że się nie starał. Ze wsparciem Camili, która została obudzona jego telefonem, zdołał zrobić naleśniki. Mimo wielkiego zaufania, jakim darzył bratową, musiał jednak jej przepis porównać z kilkunastoma przepisami z Internetu, tym bardziej że okazało się, że ilość składników jest jednak dość istotna, co w trakcie rozmowy telefonicznej wydawało mu się absurdem. Wbrew przeciwnościom losu, a może raczej drobnym brakom w wiedzy z zakresu prac kuchennych, po 20 minutach ciasto było prawie gotowe. Wystarczyło już tylko użyć miksera i, co było dla Billa najbardziej przerażające, usmażyć naleśniki.
Pamiętał jeszcze czasy, kiedy to eksperymentował w kuchni, jednak to już dawno minęło. Odzwyczaił się od gotowania, gdyż zupełnie nie czuł takiej potrzeby, a i nikt tego od niego nie wymagał. Teraz jednak sytuacja zmuszała go do poświęceń. Było to dla niego spore wyzwanie, którego mimo wszystko postanowił się podjąć.
O dziwo, nie czuł się w kuchni aż tak źle, jak się tego spodziewał. Każdy, kto zna go trochę lepiej wie jednak, że śpiewanie, które towarzyszyło mu od samego przekroczenia progu tego tajemnego pomieszczenia, nie jest wcale oznaką rozluźnienia, a wręcz przeciwnie, bo nerwów i irytacji. Czasem śpiewał z nudów, czasem należało to do pewnych codziennych „rytuałów”, jak podczas jazdy samochodem, albo prysznica, jednak dziś ewidentnie śpiewał z nerwów. Mimo to wciąż się uśmiechał, co rzecz jasna było jego wizytówką.
Drobna blondynka od dłuższej chwili przygląda się mężczyźnie. Jej zdaniem wyglądał na zadowolonego. Co więcej, uważała, że idealnie pasuje do kuchni i powinien spędzać tu więcej czasu. Nie pozwoliła jednak, by jej, chyba dość kąśliwe, uwagi trafiły do owego mężczyzny, gdyż bała się braku akceptacji krytyki. Nie znała go na tyle dobrze, by móc swobodnie używać wobec niego ironii, czy cynizmu, który tak często gościł na jej ustach. Bądź, co bądź był jej ojcem, a poza tym o połowę starszym od niej mężczyzną. Wiedziała, co to szacunek i nie chciała robić z siebie niekulturalnej i wrednej istoty, gdyż za taką się nie uważała.
- O, już wstałaś? – Zapytał nagle blondyn. – Możesz jeszcze wrócić do łóżka, jeśli to dla ciebie za wcześnie.
- Jest po dziesiątej. – Powiedziała zdumiona. – To znaczy, ja chodzę do szkoły, więc zazwyczaj o też porze jem drugie śniadanie.
- No tak… Ale masz wakacje. – Odparł, męcząc się z patelnią.
- No właściwie… To nie. – Spojrzał na nią lekko przerażony, a ona niewinnie się uśmiechnęła. – No bo ja kończę dopiero w następnym tygodniu. Ale przecież wtedy już wrócę do domu, zdążę na zakończenie, więc nie ma problemu. A dziś jest przecież sobota…
- Ach, no tak. Zupełnie nie orientuję się jak to teraz działa. Czasem Camilla i Tom coś wspominają, ale ich dzieciaki są jeszcze małe. – Nastolatka przytaknęła i dalej obserwowała poczynania swojego ojca.
Po dłuższej chwili doszła do wniosku, że jej pierwsze wrażenie było błędne. Bill zupełnie nie radził sobie w kuchni, a już na pewno nie ze smażeniem. Pomijając fakt, że połowa ciasta z każdego naleśnika lądowała na szafkach, podłodze i płycie kuchennej, to nawet mała część, która docierała na patelnię nie wygalała tak, jak powinna. Z łobuzerskim uśmiechem podeszła do niego i zabrała mu cały jego kuchenny sprzęt. Od razu wrzuciła do zlewu masę zbędnych łyżek, czy innych zupełnie nieprzydatnych rzeczy, które Bill najwyraźniej uważał za pomocne. Przetarła małą ściereczką, którą miała pod ręką, brudne powierzchnie, po czym wyjęła nową patelnię i zaczęła smażyć od początku.
- Kobiety to jednak mają do tego dryg. – Orzekł Bill, przyglądając się pracy swojej córki. Jęknął przeciągle, kiedy w jego głowę uderzyła brudna, od nieco zbyt gęstego ciasta, ścierka.
- Nie bądź szowinistyczną świnią i wyciągnij talerze. – Mężczyzna, wycierając z twarzy i włosów żółtawą maź, sięgnął to, o co go poproszono. Przygotował też sztućce i szklanki oraz postawił na stole wcześniej przygotowaną kawę, herbatę i sok pomarańczowy. Może nie do końca powiodło mu się z naleśnikami, ale wszelkie inne drobiazgi miał dopracowane.
Co chwila zerkał na blondynkę, która tak bardzo przypominała mu jego byłą ukochaną. Jednak nie musiał spędzać z nią zbyt wiele czasu, by zauważyć, że podobieństwa dotyczą głównie wyglądu, gdyż jeśli chodzi o zachowanie zupełnie się od siebie różniły. Lisa była bardziej żywiołowa i zadziorna. Miała charakterek… Po nim. Czuł, że wiele ich łączy. Przepełniała go dziwna duma, nie mógł nawet do końca określić swoich uczuć. Miał przed oczami swoje dziecko, człowieka, młodą dziewczynę, która była mieszanką jego i Madlen, była owocem ich miłości. Tak po prostu, pomijając te biologiczne bzdury, Lisa była czymś, co na zawsze będzie łączyć go z Madlen.
Nigdy tak na to nie patrzył. Chciał poznać córkę, chciał wiedzieć, jaka jest, czy są do siebie podobni… Ale nie miał pojęcia, że to tak na niego wpłynie. Oczywiście, nie stał się ułożony, dojrzały, czy poważny, tylko dlatego że zamieszkała u niego jakaś nastolatka, takich cudów nie ma. Jednak coś w środku w nim drgnęło. Po prostu miał pewność, że jego ciekawość, była tak naprawdę tęsknotą, tęsknotą za osobą, której nigdy nie widział. Lecz co tak naprawdę znaczy spotkanie, jeśli mówimy tu o dziecku, o człowieku, któremu on sam dał życie. Ta więź jest przecież ponad zwykłymi ludzkimi relacjami, jest poza czasem, poza wszystkim. Ona po prostu istnieje i teraz miał już pewność, że się tego nie wyprze. Chciał, żeby Lisa uczestniczyła w jego życiu.
Dziewczyna postawiła na stole talerz z gorącymi naleśnikami, po czym oboje usiedli i zaczęli jeść. W pomieszczeniu zapanowała cisza, niestety należąca do tych krępujących, po których najczęściej coś się psuje. Bill pospiesznie podniósł się z krzesła i włączył radio, wierząc, że to cokolwiek zmieni. Chciał, żeby atmosfera w jego domu była luźna i przyjemna, a tymczasem nie wiadomo skąd pojawiło się skrępowanie.
- Co chciałabyś dziś robić? – Zapytał, kiedy już nic innego nie przychodziło mu do głowy.
- Iść do zoo…? – Spojrzała na niego z powątpiewaniem. – Przecież ja mam tylko przeczekać te kilka dni, to nie jest wycieczka krajoznawcza. – Mężczyzna milczał. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Może nie oczekiwał od razu listy marzeń do spełnienia, ale miał wrażenie, że dziewczyna jest odrobinę bardziej otwarta wobec niego i pozwoli się lepiej poznać, stworzyć jakąś relację… - To znaczy… Nie masz pracy? Nie musisz się mną zajmować.
- Chcę spędzić z tobą czas, a nie cię niańczyć. – Odparł bez wahania. Uraziła go odpowiedź dziewczyny, choć nie chciał się przyznać do tego nawet sam przed sobą.
- No dobrze, dobrze. Ja po prostu mówię wszystko od razu, bez namysłu. Nie chciałam cię przecież urazić… Ale to tak zabrzmiało, jakbyś naprawdę chciał zabrać mnie na jakiś plac zabaw… - Próbowała się wytłumaczyć.
- Jasne. Nie mam pretensji. – Kłamał z wyuczonym uśmiechem na twarzy. – W takim razie jakie masz plany na dziś?
- Czy ty naprawdę jesteś tak wyrachowany? – Spojrzała na niego badawczo. – Może wysnuwam pochopne wnioski, bo przecież cię nie znam, ale ta twoja serdeczność na kilometr śmierdzi sztucznością. I, popraw mnie jeśli się mylę, ale z każdą sekundą jesteś coraz bardziej wkurzony. – Mężczyzna wyprostował się i zaczął błądzić wzrokiem po całym pomieszczeniu, unikając tym samym spotkania z przenikliwym spojrzeniem nastolatki. – No, przyznaj, że mam rację.
- Nie jestem wyrachowany! A ty jesteś za młoda, żeby tak ze mną pogrywać. – Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie. – A co mam ci powiedzieć, Lisa? Że tak, zabrałbym cię na lody, plac zabaw, czy do zoo, jeśli tylko byś tego chciała, bo jesteś przecież moją córką? To pierwsze może nie, bo jest dwuznaczne… Tak, czy inaczej, wiem jak absurdalnie to brzmi. Ja nie wymagam od ciebie traktowania mnie jak ojca, więc nie będę się w niego bawił na siłę, co nie znaczy, że zapomniałem o tym, iż faktycznie nim jestem.
- Tylko, że ja już wyrosłam z takich rozrywek. – Odparła. – Ominęło cię to i tyle. Nie spinaj się… Jest dobrze.
- Łatwo ci mówić. – Mężczyzna powoli się uspokajał, zapominając w ogóle o tym, że przed chwilą był wściekły.
- Łatwo? Dobrze wiesz, że nie. Jest dużo lepiej, niż myślałam, że będzie. Widzę, jak się starasz, a to dla mnie totalne zaskoczenie. Myślałam, że mnie olejesz. – Uśmiechnęła się do niego, a on próbował to odwzajemnić. – Wczoraj mówiłeś o zakupach… - Zasugerowała.
- Tak! Właśnie. To ja w takim razie wyjdę i wszystko załatwię… - Zaczął, wstając od stołu i błyskawicznie znikając w przedpokoju.
Patrząc na niego nie zawsze widziała ojca. Nie umiała sobie uzmysłowić, że to naprawdę on, jej tata, a nie ten znany Bill Kaulitz. To było takie nierealne… Był zupełni inny, niż większość rodziców. Wyluzowany, choć nie zawsze, pełen energii, zachowujący się trochę bardziej jak jej rówieśnicy, niżeli ich ojcowie czy matki. Kiedy wszystko układało się dobrze i nie musieli schodzić na trudne tematy, potrafiła nawet pomyśleć, że świetnie byłoby z nim zamieszkać. Tylko wtedy przypominała sobie o swojej matce.
Wyjeżdżając była pewna, że niezależnie od tego jaki będzie Bill, będzie on tylko zwykłym mężczyzną, nie ojcem. Powiedziała sobie, że nawet jeśli ją pozna, jeśli będzie tak cudownie jak sobie wymarzyła, to go nie pokocha. Zbyt bardzo ją zranił, by mogła żywić do niego tak silne uczucie. Jednak teraz, kiedy siedziała obok niego, kiedy słuchała jego głosu, czuła, że prawdziwe więzy krwi są silniejsze od jej postanowień. Nie umiała już nienawidzić swojego ojca, a to był ogromny krok do przodu.

^^  ^^  ^^  ^^ 

Czarny samochód ostro zahamował tuż przed przejściem dla pieszych. Kilka osób nagle przyspieszyło kroku, by jak najszybciej stanąć na chodniku.
Kobieta za kierownicą bez przejęcia spoglądała na ulicę i wdepnęła na gaz, kiedy tylko zrobiło się pusto. Uwielbiała prowadzić i co ważniejsze, naprawdę miała do tego dryg. Mimo zamiłowania do dużych prędkości nigdy jeszcze nie miała nawet drobnej stłuczki. Nagle usłyszała sygnał swojego telefonu i z pośpiechem odebrała, jednocześnie trochę zwalniając. Nie była wariatką i mimo, że korzystała z zestawu przystosowanego do rozmów podczas jazdy, która ma zapewnić maksimum bezpieczeństwa, nie ryzykowała. Wiedziała, że ta rozmowa może nie być miła, więc tym bardziej wolała zachować wszelkie środki ostrożności.
- Witaj Kate. – Odezwał się głos mężczyzny, najprawdopodobniej w średnim wieku.
- Mike, proszę cię, szybko, zwięźle i na temat. To prawda? – Zapytała niemalże błagalnie.
- Prawda. Było tam kilkoro moich trzeźwych znajomych i potwierdzają, że nie był sam.
- Więc z kim? – Dosłownie wysyczała, przez zaciśnięte zęby.
- W tym problem, że nikt nie wie. – Jego głos zupełnie zmienił barwę. Należał do grona mężczyzn kochających plotkować, a w tym momencie czuł się, jakby sprzedawał najgorętszy news w całych Niemczech. A może nawet i na świecie… - Była bardzo wyzywająco ubrana. Zjawiskowa, urocza, pociągająca i dodatkowo bardzo młoda. Coś koło dwudziestki. Blondynka, długie nogi, duże oczy, nieziemskie usta, co tu dużo mówić. Pili, śmiali się, tańczyli, przytulali… Wyszli razem, myślę, że każdy wie, po co.
- Wystarczy. – Przerwała poirytowana. – Czemu gazety o tym nie piszą?
- Głupie pytanie, wiesz przecież, że ma dobrego menadżera, a układy z mediami takie, o jakich marzy połowa niemieckiej śmietanki towarzyskiej. I z góry zaprzeczam, nie, później nigdzie ich razem nie widziano. Nikt nie ma pojęcia, co działo się po imprezie. Tyle.
- Ok… Myślałam, że masz jakieś konkrety, a ty wciskasz mi tylko jakieś bajki o jej nieziemsko długich nogach…
- Katy, Skarbie, wiem, że chciałabyś na dzień dobry wszystkie dane osobowe, ale ona wzięła się znikąd. Co więcej, nie była na liście oficjalnych gości na gali, więc albo przyszła z jakiegoś konkursu radiowego, albo była tam zupełnie nielegalnie. Nasz pan Kaulitz nie był z nią wcześniej widziany, więc to pewnie tylko jednonocny romans. Niestety, nikt nie ma zdjęć…
- Więc to może być zwykła bujda.
- Nadzieja matką głupich – Zaśmiał się mężczyzna. – Ciau bella. – Rzucił na pożegnanie, po czym od razu się rozłączył.
Kobieta miała ochotę zacząć krzyczeć. Zacisnęła drobne, zadbane dłonie na kierownicy i bezwiednie przyspieszyła. Czuła, że zaraz wybuchnie. Jeszcze przed chwilą była zdenerwowana swoją niewiedzą, teraz była pewna, że dałaby wiele, aby wrócić do poprzedniego stanu. Bez namysłu wybrała dobrze sobie znany numer. Niestety, po dwóch sygnałach usłyszała coś, co wprawiło ją w jeszcze większą wściekłość.
„Witam, tu Bill. Jestem zajęty, zostaw wiadomość, a na pewno się do ciebie odezwę.”


^^  ^^  ^^  ^^


- Więc gdzie jedziemy? – Zapytała blondynka, zapinając pasy.
- Na zakupy. – Odparł roześmiany mężczyzna.
- Ale konkretnie gdzie!
- Zobaczysz. Zabiorę cię do swoich ulubionych sklepów. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona.
- Jesteś okropny… Nie lubię niespodzianek! – Skrzyżowała ręce na piersi i spoglądała na blondyna, próbując wywołać w nim jakąkolwiek reakcję. On tylko ciągle się uśmiechał i nie miał zamiaru nic jej zdradzić.
- A ja lubię, a robić niespodzianki wprost uwielbiam. To nic wielkiego, po prostu pokażę ci… swój świat.
Nie minęło piętnaście minut, a samochód zatrzymał się na małym parkingu. Miejsce, do którego przyjechali wcale nie wyglądało zachęcająco, a już na pewno nie kojarzyło się Lisie ze światem pięknych i bogatych, jaki widywała na co dzień w telewizji. Chwilami, kiedy uświadamiała sobie z kim tak naprawdę przebywa, czuła się dziwnie. Nieswojo. Miała wrażenie, jakby nie przejechała całego kraju, by spotkać Billa, a jedynie przeszła przez ekran telewizora, czy monitor komputera, tym samym dostając się do równoległego świata – świata show biznesu. Nie miała pojęcia, że życie jej sławnego ojca jest takie… zwyczajne.
Po wyjściu z samochodu Lisa rozejrzała się dokładnie wokoło i nadal nie miała pojęcia, po co tu przyjechali. Jednak kilka minut później wszystko było jasne. Bill otworzył niepozorne drzwi i zaprosił ją do środka, gdzie przywitało ją kilka elegancko ubranych kobiet.
Przyjechali do jednego z najlepszych butików w mieście, gdzie ceny były kosmiczne, a ubrania nie do opisania. Jeszcze tydzień temu nawet nie spojrzałaby w ich witrynę sklepową, a teraz jest w środku.
- Weszliśmy od tyłu, bo nie chcę spotkania z fotografami. Wiedzą, że często tu bywam. Poza tym to zaprzyjaźniony sklep. Wybieraj, co chcesz.
- Ale to wszystko jest drogie… I takie… no… - Próbowała się wysłowić.
- Jeśli chcesz, możemy iść do innego sklepu. Albo do zwykłej galerii. Planowałem też zajrzeć do jednego second-handu, jest taki jeden, który bardzo lubię. Po prostu myślałem, że ci się to spodoba.
- Podoba mi się. Jest dobrze. – Uspokoiła go.
Z każdą kolejną godziną od ich pierwszego spotkania uświadamiali sobie, jak wiele ich łączy. Wspólne geny są jednak znaczące… Mimo to, nie rzadko przekonywali się też, jak bardzo się różnią. Pochodzą z zupełnie różnych światów. Może to nie filmowy kontrast miliardera, którym Bill nie jest, z biedakiem ze slumsów, którym również nie jest Lisa, jednak mimo to, w pewnych chwilach zauważali, że dzieli ich naprawdę sporo. Jednak to nie był problem. Oboje próbowali się do siebie dostosowywać, co niekiedy stawało się komiczne.
- Ta sukienka jest w porządku. – Rzekła dziewczyna, po 15 minutach chodzenia po sklepie. Pokazała mężczyźnie bladoróżową sukienkę na cienkich ramiączkach. Pokiwał głową z uznaniem.
- Dobra. A reszta?
- Jaka reszta? – Dziewczyna spojrzała na niego z zapytaniem w oczach.
- No reszta. Jakieś spodnie, bluzka, może sweter, albo cokolwiek innego, do narzucenia na ramiona. Jakaś marynarka, widziałem też ładną koszulę. No i jeszcze jedna sukienka. No, może jeszcze torebkę do tego. No i buty! Płaskie, szpilki… Może jedne botki? – Zaczął wyliczać. – Bielizna! Potem pojedziemy po bieliznę, zapomniałbym.
- Ale… - Zaczęła.
- Jakie znowu ale? Zostaniesz tu kilka dni i musisz mieć w czym chodzić, a przypominam, że czerwona sukienka, czyli jedyne twoje ubranie, jest w koszu i nie pozwolę, by kiedykolwiek trafiło z powrotem w twoje ręce.
Mężczyzna wysłał ją do przymierzalni, po czym sam zaczął biegać miedzy wieszakami i podawał jej kolejne części garderoby. Dziewczyna westchnęła, patrząc w lustro. Zobaczyła siebie w nowej, zdecydowanie za drogiej jak na nią, sukience. Ale to w tym momencie nie było dla niej problemem. Nie czuła się źle, nie na miejscu… On się uśmiechał, on był szczęśliwy. Również na jej twarzy pojawił się uśmiech, znów poczuła w środku pewność, że podjęła mądrą decyzję.
Wróciła do przymierzania kolejnych rzeczy, wiedziała już, że to będzie dla niej długi i ciężki dzień… 


niedziela, 10 marca 2013

Piąty




Mijane kolejno uliczne latarnie rzucały na drogę zimne, jaskrawe światło. Nastolatka, wpatrująca się w nie od dobrych dziesięciu minut, była jak zahipnotyzowana. Regularny rytm, ich prostota… Sama nie wie jak, ale znalazła w nich coś pięknego i wyjątkowego.
Wszyscy jej znajomi mówili, że jest dziwna, a ona ze śmiechem zawsze to potwierdzała. Jako jedna z nielicznych potrafiła dostrzec niezwykłość przedmiotów i zjawisk, które dla innych były niezauważalne. Tak objawiała się jej wrażliwość, skryta głęboko dusza artysty, najprawdopodobniej odziedziczona właśnie po Billu. Lisa jednak nieczęsto i nie każdemu okazywała tę część swojej osobowości. Nie można nazwać tego zakłamaniem, czy strachem przed odrzuceniem… Po prostu ta sfera była przeznczona dla najbliższych, dla tych, którzy znaczyli dla niej coś więcej.
Przy innych również zachowywała się naturalnie, nikogo nie udawała, jednocześnie nie dając sobie szansy na chwile zapomnienia i rozmyślań, a już na pewno nie mówiła o tym głośno. Była dość żywiołową osobą, która chciała wyciągnąć z życia jak najwięcej, a przynajmniej za taką ją uważano.
- Jak ci się podobało u Toma? – Zapytał nagle blondyn. Skupiał się na prowadzeniu auta, jak nigdy przedtem. Zawsze śpiewa, rozmawia, śmieje się… Mimo swojego wieku chwilami nadal zachowywał się jak nastolatek, a już na pewno prowadząc samochód, tym bardziej na tak dobrze znanej sobie trasie. Tym razem próbował zachowywać się mniej kontrowersyjnie. Jednakże kilkunastominutowa cisza była dla niego wykańczająca.
- Było w porządku. Dzieciaki są świetne, a Tom i Camilla bardzo mili… - Odparła, budząc się z chwilowego otępienia. – Szczerze mówiąc, trochę obawiałam się, że to wszystko będzie wyglądało dużo gorzej. – Dodała, kiedy Bill przytaknął. Musiała to z siebie wyrzucić… To przecież jej ojciec, musi ją zrozumieć.
- Rozumiem. – Rzucił, jakby czytał w jej myślach. – Ja też obawiałem się, że nie będziesz chciała tu zostać. Idzie jakoś dziwnie łatwo… - Zaśmiał się. – Ja od zawsze chciałem cię poznać. – Dodał, poważniejąc. Czuł, że dziewczyna przekręciła się nerwowo na siedzeniu i teraz patrzy dokładnie na jego twarz.
- To czemu tego nie zrobiłeś? – Tego pytania mężczyzna obawiał się najbardziej.
- Bałem się, przecież to oczywiste. Jak byś zareagowała, gdybym nagle wpadł do was i robił z siebie stęsknionego tatusia? Poza tym zakładałem, że Madlen ułożyła sobie z kimś życie. Nie mam prawa niszczyć waszego świata. Jeśli sama się tu pojawiłaś to OK, cieszę się. Ale nie chciałem wam niczego narzucać…
- To trochę samolubne. Ja też się bałam. Mówiłam ci, mama cię broniła, ale jak dla mnie, to po prostu mnie nie chciałeś, bo bałeś się odpowiedzialności. Skąd mogłam wiedzieć, że się zmieniłeś? Równie dobrze mogłeś stać się jeszcze większym dupkiem.  – Uniosła się dziewczyna.
- No tak… To głupie tłumaczenie. – Słowa dziewczyny były przekonujące, jednak on nie potrzebował kolejnych wyrzutów sumienia. Wolał szybko zmienić temat. – Potrzebujesz ubrań. Lubisz zakupy?
- Jasne, uwielbiam. – Odparła entuzjastycznie, szybko pozbywając się negatywnych emocji. Nie zależało jej na kłótni. Bill spojrzał na nią na sekundę, i zobaczył w jej oczach iskierki. Kolejna rzecz, która ich łączy! – Tylko w takim razie muszę jeszcze dziś zadzwonić do mamy, żeby przelała ci na konto jakieś pieniądze, bo to, co mam, na nic nie wystarczy.
- No chyba żartujesz! – Przerwał jej wywód. – Stać mnie jeszcze na kilka ubrań dla ciebie. Uwierz, że nie będę przez to głodował. Poza tym przegapiłem wiele twoich urodzin, należy ci się jakaś rekompensata. – Lisa milczała, więc i on nie śmiał nic więcej dodał. Przeanalizował swoje słowa, jednak nie czuł, żeby cokolwiek mogłoby być w jakiś sposób niestosowne… Choć kto wie, w końcu to nastolatka. – Powiedziałem coś nie tak?
- Nie chcę, żebyś za mnie płacił. Dostaję wysokie alimenty i stać mnie na ubrania. Nie chcę od ciebie nic więcej. – Znów zabolało. Bill nie spodziewał się takiej reakcji. Nie miał nic złego na myśli, chciał przecież dobrze. To normalne, że ojciec kupuje córce ubrania… Chyba zagalopował się z poczuciem ojcostwa. Przecież oni ledwo się znają. Na co on liczył?
Dla niej również nie było to łatwe. Chciała powiedzieć, że nie ma problemu, że dziękuję, że to cudowne mieć takiego ojca. Tylko… Nie chciała od niego pieniędzy. Po prostu nie chciała. Od zawsze to sobie powtarzała. Kiedyś wykrzyczała matce w kłótni, że Kaulitz kupiłby jej wszystko, czego by chciała, a później okropnie tego żałowała. Gdy rozmawiały już na spokojnie o całej sytuacji, okazało się, że jej matka od zawsze się tego bała, tego, że jej ukochana córka, jedyna na świecie osoba, „będzie wolala” Billa, bo jest bogaty i może wszystko. Wtedy dla Lisy wydawało się to co najmniej śmieszne, zaprzeczyła, przeprosiła i temat był uznany za zakończony, ale teraz to wszystko nabrało sensu.
Jej ojciec ma cudowny dom, wspaniałe życie, pieniądze na wszystko, no i możliwości… Gdyby go poprosiła, za tydzień byłaby na okładce jakiejś drogiej gazety, albo wydawała singiel. Ale gdzie w tym sens? On ją zostawił, wychowała ją matka… Więc teraz on z dnia na dzień miałby dostać to, na co ona pracowała latami?
- Nie wiem… Lisa, przepraszam, jeśli cię uraziłem. – Nastolatka milczała. Stanęli przed domem, Bill otworzył bramę wjazdową i garaż. Kiedy wyłączył silnik, a Lisa chciała wysiadać, on znowu się odezwał. – Daj mi piętnaście minut. Wypuszczę psy do ogrodu i zaraz do ciebie wrócę. Powinniśmy porozmawiać. Wiesz, jak stąd wejść do domu? – Dziewczyna pokiwała przecząco głową. – Po lewo, pierwsze drzwi i schodami do góry. Stamtąd już trafisz.
Blondynka kiwnęła głową ze zrozumieniem i ruszyła przed siebie. Usiadła w salonie i rozejrzała się dookoła. To naprawdę cudowne miejsce… Wszystkie pokoje łączą się w jedną całość. To taki piękny, drogi pałac, ale tak ciepły i przytulny, że każdy może czuć się tu w pełni swobodnie. To nie ma nic wspólnego z niektórymi domami gwiazd, jakie oglądała w telewizji. One były jak wystawy w muzeum… Piękne, jak dzieła sztuki, ale zupełnie nieprzystosowane do codziennego życia.
Nagle w wejściu pojawiły się trzy psy. Niewielki, długowłosy jamnik i dwa większe, dość wysokie, krótkowłose, których rasy nie znała. Zaraz po nich do salonu wszedł Bill.
- To twoje psy? – Zapytała elokwentnie.
- Tak. Kiedy ja i Tom przestaliśmy mieszkać razem podzieliliśmy się psami. A może raczej one nami. – Uśmiechnął się wesoło i usiadł koło niej na sofie.
- Co to za rasa? – Wskazała na parę większych psów.
- Wyżeł niemiecki krótkowłosy. Mieliśmy wiele psów, ale aktualnie mam tyko te trzy. To maleństwo jest najmłodsze, ma 3 lata. – Przywołał do siebie jamnika, który od razu wskoczył mu na kolana.
- Bardzo lubisz psy… - Bardziej stwierdziła, niż zapytała, a mężczyzna i tak potwierdził to szerokim uśmiechem. Zwierzęta już wcześniej dokładnie obwąchały nastolatkę, jednak nadal obserwowały ją widocznie zaintrygowane. Zapewne nikt obcy za często się tu nie kręci…
- Do nich wrócimy innym razem… Możemy dokończyć rozmowę z samochodu?
- Jasne, tylko ja właściwie nie wiem, co jeszcze chcesz mi powiedzieć. – Odparła wymijająco.
- Lisa, powiedziałaś, że nic ode mnie nie chcesz… Właściwie nie wiem, jak to rozumieć. Po co przyjechałaś? Tylko po to, by mnie zobaczyć? Chcesz mnie poznać, czy raczej nie zależy ci na znajomości? – Dziewczyna zwiesiła głowę i nie odpowiedziała na żadne z zadanych pytań. Zwyczajnie nie wiedziała jak. Bała się odrzucenia, więc wolała nie wypowiadać na głos swoich, zapewne wygórowanych, oczekiwań. Jednocześnie chciała mu pokazać, że jej zależy… Tylko, że chyba się tego wstydziła. Mężczyzna westchnął, po czym sam zaczął. – Długo nad tym myślałem. Mam ogromne obawy, ale zależy mi na naszej relacji. Chcę cię poznać. Nie wiem, czy będę dla ciebie ojcem, może wolisz, żebym był przyjacielem, albo zasłużę tylko na miano znajomego… Nieważne. Chcę spróbować cię poznać, ale zrozumiem, jeżeli ty tego nie zechcesz.
- Chcę. – Odpowiedziała bez wahania. – A opowiesz mi, czemu mnie zostawiłeś? Mama niewiele wie… I nawet nie lubi o tym mówić. Nic dziwnego…
- Chcesz wiedzieć wszystko? Od samego początku? – Spojrzał na nią z nadzieją, że zaprzeczy, ale ona tylko zdecydowanie pokiwała twierdząco głową.
- Nawet, jeśli coś ma mnie zaboleć. Chcę znać prawdę. Nie wydajesz się być dupkiem, więc mogłeś się zmienić, nawet jeśli kiedyś nim byłeś. Nie koloryzuj… - Dodała, a on w odpowiedzi znów głęboko westchnął.
- Madlen poznałem jako dzieciak, nie wiem, ile konkretnie miałem lat, ale to było zaraz po nieudanym debiucie w Star Search. Wypadłem z programu i wróciłem do domu. Byłem po coś w Magdeburgu i tam ją spotkałem. Była śliczna, powiedziała, że chciałaby autograf, bo widziała mnie w telewizji. Potem zaczęliśmy się spotykać i wszystko było wprost idealnie. Dorastaliśmy obok siebie, dojrzewaliśmy – i psychicznie i fizycznie. Byłem szaleńczo zakochany. Kariera nabrała rozpędu i już będąc z twoją mamą podpisałem umowę. Prawnik powiedział, że to nic takiego, że jest tam punkt o tym, że muszę być singlem. Taki chwyt marketingowy, zauważ że większość idoli nastolatek jest singlami. Pozornie. Tak, czy inaczej, podpisałem wszystko i nadal było cudownie. Spotykałem się z Mad bez kamer i całego tego szumu, trochę rzadziej niż wcześniej, ale byliśmy wytrwali. W międzyczasie pojawił się temat seksu. Oboje powoli dochodziliśmy do wniosku, że to jest ten czas. Możesz wierzyć lub nie, ale zabezpieczyliśmy się. Nie wiem, co poszło nie tak. To znaczy! Bez urazy. Po prostu nie planowaliśmy cię… Mad nic nie zauważyła, ja też nie. Minęły trzy miesiące i dopiero wtedy zrobiła test. Nie spodziewaliśmy się tego, ona czasem miała problemy ze zdrowiem, więc tłumaczyła sobie brak okresu na milion sposobów, ale nawet nie obawiała się ciąży. Ale jak widać, zawiedliśmy się. Jak mi powiedziała, obiecałem jej wsparcie. Podłamałem się, ale przecież nie mogłem jej tego pokazać, musiałem jej pomóc. Tego samego wieczoru opowiedziałem o tym Tomowi i niestety, usłyszał to menadżer. Powiedział, że to złamanie umowy, że nie wydamy płyty… Kara za złamanie chociaż jednego punkty umowy była tak duża, że zarobione dotychczas pieniądze nie starczyłyby na jej spłatę.
- Ale nie mogłeś jakoś ukryć mojego istnienia przed światem? Tak jak związku z mamą? – Zapytała. Słuchała go uważnie, obserwowała jego twarz. Zrozumiała, że to wcale nie jest dla niego łatwe, że to były dla niego naprawdę trudne chwile.
- Nie. Otóż ojcostwo byłoby zapisane w dokumentach, więc możliwy był wyciek informacji. Ja nie miałem kontroli nad tym, co się działo. Nad prawnikami, nad menadżerem… Zmienili mi numer telefonu, żeby twoja mama nie mogła się ze mną skontaktować. Potem widziałem ją przy podpisaniu umowy… Czułem się jak wrak człowieka, kiedy na nią patrzyłem… Miałem ochotę ją przytulić, przeprosić za to wszystko, ale nie mogłem zrobić nic. Patrzyła na mnie takimi pustymi oczami… Obwiniała mnie za to, i słusznie… Czułem, że mnie nienawidzi. Nie wiem, może to był błąd… Może powinienem zerwać umowę. Wtedy wszyscy mnie straszyli tym pieprzonym końcem umowy, że zostanę z niczym. Teraz, z wiedzą którą posiadam, mam pewność, że wciskali mi kit. Ale czasu nie cofnę. Chciałem cię zobaczyć… Raz, wspólna znajoma moja i Madlen pokazała mi twoje zdjęcie. Byłaś tak cudowna…
- Mogłeś się odezwać… Nawet nie wiesz, jak bardzo brakowało mi ojca. – Przerwała chwilę ciszy.
- Ale ja nie kocham Mad. Wiem to na pewno. To było szczeniackie zakochanie. Nie bylibyśmy już razem, przykro mi. Nie stworzymy już prawdziwej rodziny. Mam jednak nadzieję, że nasze relacje nie będą złe… Nie chcę tego.
- Dziękuję za to wszystko… Że mi to powiedziałeś… Dobrze wiedzieć, że nie jestem dla ciebie tylko zbędnym problemem.
- Jak możesz tak myśleć! Przecież ja cię kocham! – Krzyknął. Dopiero po chwili zorientował się, co właściwie powiedział.
- Naprawdę? – Zapytała zdumiona. Nie spodziewała się takich wyznań, a po jego minie poznała, że i jego to zaskoczyło.
- Jesteś już prawie dorosła i chyba wiesz, że te słowa wiele znaczą… Ale tak, kocham cię. Nie tęskni się za kimś, kto jest ci obojętny… Nie myśli się o nim tak często… Nie pije się alkoholu litrami w noc jej urodzin…
- Nie żałuję, że zaryzykowałam. – Odparła wstając.
Po chwili Bill został zupełnie sam. Uśmiechnął się mimowolnie, cały czas drapiąc swojego pupila za uchem. Może jeszcze wszystko się ułoży…?