środa, 14 maja 2014

Dwudziesty piąty


- Wiecie co? – Zaczęła z pretensją w głosie blondynka. – Jak usłyszałam o spędzeniu wspólnie czasu to nie sądziłam, że wyląduję w ZOO. Ja, siedemnastolatka. W ZOO z rodzicami. To był naprawdę cios poniżej pasa, Bill.
Mężczyzna spojrzał na nią znad ciemnych okularów. Uśmiechnął się lekceważąco, próbując ukryć zadowolenie, jakie rozlało się po jego ciele, kiedy Lisa wypowiedziała słowo „rodzice”. Nie sądził, że takie drobne gesty i słowa ze strony tej dziewczyny będą sprawiać mu tyle frajdy. Jego ego rosło za każdym razem, kiedy ona wprost mówiła o tym, że jest jego córką.
- Lisa, nie przesadzaj. Jak byłaś młodsza o te kilka lat, to też wolałaś ZOO od restauracji albo galerii handlowej.  – Madlen z rozbawieniem obserwowała oburzenie córki. Nastolatka stała ze skrzyżowanymi rękami, jakby miała dziesięć lat i chciała wymusić kupno nowej lalki. Zachowywała się komicznie, tym bardziej, że jej oburzenie było udawane, i to nawet niezbyt dobrze.
Sama Madlen czuła się tu świetnie. Opieka nad dzieckiem była jej jedynym zajęciem przez kilka długich lat i kiedy mogła prowadzić wózek i obserwować dwie małe istotki biegające wokół niej zwyczajnie się rozluźniała.
Nie wiedziała, co zrobić z pędzącymi myślami, kiedy Bill kucał przed małą dziewczynką w wózku, która dość głośno wyrażała swoje niezadowolenie. Mówił do niej wyjątkowo łagodnym i przyjemnym tonem, uśmiechał się w ten wyjątkowy sposób i brał ją na ręce tak delikatnie, jakby była z porcelany. Ale nie było to niezdarne, wręcz przeciwnie. Bardzo zgrabnie radził sobie ze wszystkim na raz. Trzymając Olivię na rękach wyciągał ze spacerówki butelkę z sokiem, cały czas do niej mówiąc i patrząc w jej wielkie zadowolone oczy.
Madlen nie umiała ukryć uśmiechu, kiedy Bill wołał dwoje starszych dzieci, by odebrali od niego lody, o które wcześniej prosili, albo kiedy stawali przed nim i uważnie słuchali, kiedy tłumaczył im, jak mają się zachowywać. Niby tylko z teorii był ojcem, ale praktyka wychodziła mu naprawdę świetnie.
- Też chcesz loda? – Bill uśmiechnął się szeroko w kierunku nastolatki, która teraz z trudem ukrywała rozbawienie. Cieszyła się, że jej matka jest wreszcie rozluźniania. Nie była jednak do końca bezinteresowna, liczyła na to, że dzięki swojemu dzisiejszemu zachowaniu jutro będzie mogła wybrać się na bankiet, o którym wspominał wcześniej Bill. Mimo, iż pierwsze zetknięcie ze światem show-biznesu nie było do końca udane i zostawiło po sobie nieprzyjemne wspomnienia, to niesamowicie ją tam ciągnęło. Była ciekawa wszystkich ludzi, których wcześniej mogła oglądać tylko w telewizji.
- Pójdę lepiej zobaczyć, co robią te dwie małe bestie. – Znudzone westchnienie tylko tworzyło pozory. Lubiła te dzieci, mimo że jej zdaniem miały zdecydowanie za dużo energii. Może gdyby miała spędzić z nimi więcej niż kilka godzin, to byłoby gorzej, ale jedno popołudnie było do zniesienia.
Nie narzekała, bo wiedziała, że jeśli zajmie się Nickiem i Marthą, to jej mama zostanie sama z Billem. Obserwowała ich niemal cały czas i dostrzegała, jak się do siebie zbliżają. Otwierają się z każdą chwilą bardziej, a Madlen była wręcz nie do poznania, kiedy zostawała z nim sama. Albo raczej wtedy, kiedy sądziła, że nikt ich nie widzi. Pozwalała sobie na o wiele śmielsze zachowanie, drobne uśmiechy, kokieteryjne spojrzenia i ton, którego Lisa, jako jej córka, nigdy nie miała okazji usłyszeć.
- Mad, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Nie tak miał wyglądać ten dzień. – Bill powoli prowadził wózek. Ignorował zwierzęta za ogrodzeniem, biegające wokół dzieci i znudzonych dorosłych. Ubrany w standardowe jeansy i zbyt luźną, nielubianą przez siebie bluzę robił wszystko, by nie zwracać na siebie uwagi. Dzieci brata były dość dobrą przykrywką, a kobieta u boku ostatecznie odwracała uwagę ciekawskich przechodniów. Nauczył się normalnego życia w Niemczech, albo to ludzie nauczyli się przechodzić koło niego obojętnie. Dziś nic nie miało większego znaczenia. Skupiał się tylko na tej jednej kobiecie, którą miał przy boku.
Chwilami myślał, czy tak by to właśnie wyglądało, gdyby kilkanaście lat temu podjął inną decyzję. Czy chodziliby razem na spacery najpierw z Lisą, a potem kolejnymi dziećmi. Może nie mieliby zbyt wiele czasu, bo zapewne życie zawodowe bardzo by ich pochłaniało. Tym bardziej, że kariera Billa byłaby przekreślona… Ale czy mogliby być szczęśliwi? Czy byli sobie pisani?
W końcu to nie może być przypadek, że wylądowali tu razem, w takiej sytuacji.
- Nie przesadzaj. Jest miło. Te dzieciaki są cudowne, niesamowicie podobne do Toma. A Lisa zawsze chciała mieć młodsze rodzeństwo. – Słońce świeciło dość mocno, ale wiatr sprawiał, że dłonie Madlen były niczym kostki lodu. Objęła się ramionami, dokładnie owijając się dużym, szarym swetrem, jaki na sobie miała. Przy Billu miała wrażenie, że cała jest dokładnie tak samo szara, jak jej garderoba. Nie potrafiła ogarnąć swoich myśli, które same się ze sobą kłóciły. Z jednej strony ciągle miała nowe powody do radości, bo widziała jak Bill stara się, by miło spędziła czas i naprawę wychodziło mu to genialnie, ale z drugiej… Wciąż pojawiały się nowe wątpliwości. Dostrzegała coraz wyraźniej, jak wiele ich dzieli i bała się, że są to granice nie do przekroczenia.
- Jak na nastolatkę to i tak dobrze przyjęła taką wersję spędzenia popołudnia. Chyba… Bo… No właściwie nie bardzo znam się na nastolatkach. – Zaśmiał się pod nosem, cały czas obserwując swoją towarzyszkę. Nie chciał znów palnąć czegoś głupiego, a i tak wciąż plątał się we własnych słowach. Im bardziej się pilnował, tym rozmowa mniej im się kleiła. – Ale ja też nie jestem do końca zadowolony. Miałem nadzieję, że zjemy gdzieś dobrą kolację. Mam świetne wino, albo jeśli wolisz, mógłbym pochwalić się swoimi umiejętnościami barmana. Myślałem też… Bo dawno się nie widzieliśmy, a kiedyś… Byliśmy tu razem. Nie wiem, czy pamiętasz…
- Pamiętam. – Kobieta przerwała mu, patrząc gdzieś w przestrzeń. Czuła na sobie jego palące spojrzenie. – Przyjechałam z wami na koncert. Już wtedy podobało ci się to miasto.
- Właśnie… Podobał ci się park i moglibyśmy znowu się tam przejść. Albo do dzielnicy St. Pauli…
- Nie bardzo wiem, jak mam traktować tą propozycję. – Kobieta zaśmiała się głośno, nawet nie próbując udawać oburzenia.
- Kiedyś ci się tam podobało! – Oponował Bill. - Kupowaliśmy twojej znajomej prezent na osiemnastkę. Coś na S… Jak ona miała na imię?
- Susan. Pierwszy raz byłam w sex shopie, i to z tobą. Jakimi my byliśmy gówniarzami, Bill.
- Tak. Ale przyznam się, że te kobiety do dziś mnie przerażają i kiedy już tam trafię to zawsze chcę uciec, jak najprędzej. To nie moje klimaty. - Obserwował jej uśmiech, który co chwila ginął w rozwianych włosach. Byli po trzydziestce, a ona na nowo zaczynała go zachwycać. Była urocza tak samo jak wtedy, kiedy się poznali. 
- Może usiądziemy? – Blondyn przytaknął i skierował się w stronę najbliższej ławki. Siedzieli teraz naprzeciwko wybiegu żyraf, którymi fascynowała się mała Olivia. Bill pomógł jej wygramolić się z wózka i postawił ją obok niego. Mocno trzymała się swojego pojazdu wesoło pokrzykując i rozglądając się wszędzie. Bill cały czas na nią spoglądał i wyciągał w jej kierunku dłoń, żeby w razie problemów z równowagą, mogła się go złapać, albo właściwie aby on mógł szybko złapać ją. Dziewczynka jednak zupełnie go ignorowała, grzebiąc już w zabawkach, jakie woziła w swojej spacerówce.
- Wracając do tematu, miałem zupełnie inne plany na ten wieczór. Miła kolacja, spacer, może jakiś film, albo… nie wiem, cokolwiek.
- To brzmi jak randka. – Rzuciła bez namysłu. Dopiero kiedy dotarło do niej, co powiedziała, chciała ugryźć się w język. Bill uciekł wzrokiem, najwyraźniej nie wiedząc co ma odpowiedzieć. Kobieta czuła jak jej policzki czerwienią się z zażenowania.
- A randki po trzydziestce są zabronione? – Zapytał, po dłuższym namyśle. Tak, jemu ta wizja wieczoru również kojarzyła się z randką, ale nie dość, że to słowo brzmiało dość infantylnie, a przy okazji nie do końca pasowało do relacji, jaka łączyła ich kiedyś oraz do tej, która jest między nimi aktualnie. Obawiał się jej reakcji, ale mimo to chciał wiedzieć, czy zgodziłaby się na takie spotkanie. Na wieczór we dwoje, który mógłby być czymś więcej niż zwykłą kolacją.
- Nie. – Widział, jak błyszczały jej oczy, a po twarzy błąkał się figlarny uśmiech. Miał wrażenie, że Madlen powoli się zmienia. Rozluźnia się z każdą godziną bardziej, na nowo zaczyna mu ufać. Pamiętał, że kiedy ją poznał była inna, ale również nieśmiała i ostrożna. Dopiero po długim czasie stała się otwarta i pokazała prawdziwą szaloną i pełną energii siebie. Bill postawił sobie za cel dotarcie do samego jej wnętrza, by ponownie rozbudzić jej temperament.
- Właśnie. Więc może jednak dasz się jutro zaprosić na drinka? – Rzucił pytanie, zastanawiając się na jak bardzo kruchy lód właśnie wstąpił.
- Nie przeginaj. Nigdzie nie idę. – Odparła krótko, oderwana od rozmowy przez małą dziewczynkę, która położyła jej na kolanach misia i najwidoczniej chciała się bawić.
Olivka kurczowo trzymała się dłoni blondynki cały czas się śmiejąc. Madlen mówiła do niej o wszystkim, co przyszło jej do głowy, parzyła w ogromne oczy dziewczynki i nie mogła przestać się uśmiechać. Tak, jak w trakcie całego spaceru, tak i teraz czuła, że Kaulitz mierzy ją wzrokiem i gdzieś w głębi budziła się w niej ogromna satysfakcja.
Nie do końca rozumiała skąd się to bierze, ale nie miała zamiaru się tym przejmować. Czuła się świetnie, pierwszy raz od dawna wzrok mężczyzny nie powodował skrępowania.
Może to po prostu kwestia mężczyzny? Może właśnie teraz patrzył na nią ten odpowiedni mężczyzna? Może ten wzrok mówił to, co ona tak bardzo chciała od mężczyzny usłyszeć?

^^  ^^  ^^  ^^ 

Czarnowłosa kobieta leżała wtulona w nagi męski tors. Unosiła się delikatnie przy każdym jego oddechu, słuchała bicia jego serca i po prostu cieszyła się tą chwilą, ich bliskością. Mężczyzna błądził dłonią po jej plecach, rysując palcem tylko sobie znany wzory. Próbował odpędzić od siebie myśli na temat przyszłości, która choć wydawała się być szczęśliwa, dla niego była jedną wielką niewiadomą.
Nigdy nie bał się zmian, ale teraz, po kilkunastu latach życia na pewnych określonych zasadach przerażała go wizja nowego porządku. Obawiał się, że mimo szczerych chęci nie będzie umiał zrezygnować z własnych potrzeb, albo nie podoła byciu ojcem dwadzieścia cztery godziny na dobę. I to siedem dni w tygodniu. Widział już Camillę podczas pracy. Zatracała się w niej, tak jak on w muzyce. Uwielbiała projektować i patrzeć, jak jej dzieła powstają z ton betonu, metalu i innych, tak niepodobnych do ostatecznej ich formy, produktów. Zawsze mówiła, że ona nie tworzy budynków, ale tworzy nowe miejsce życia dla ludzi, którzy będą tam kochać, pracować, rozwijać pasje… Tak samo jak ona.
Nie rozumiał tego, ale szanował. To ich połączyło. Fakt, że oboje mieli pasje. Robili to, co kochali i umieli walczyć o swoje marzenia, każde na swój sposób. Jego żona na pewien czas przestała walczyć o siebie, bo musiała dbać o dzieci i jednocześnie dała mu wolną rękę w rozwijaniu swojej muzycznej kariery. Świadomość, jak wiele dla niego poświęciła czasami go przytłaczał. Miał wrażenie, że zabrał jej coś cennego i nie wiedział, czy jest w stanie jej to wynagrodzić.
- Tom… - Miała zachrypnięty głos. Było późno i powoli zasypiała. – Ja jutro nie pójdę na ten bankiet. Nie chcę wyglądać jak zombie drugiego dnia pracy.
- Dobrze, Skarbie. Bill pisał, że Madlen też nie dała się namówić, ale zgodziła się, żeby Lisa poszła. – Kobieta podniosła wzrok na swojego męża. – Co tak patrzysz?
- Nie naróbcie głupot. Ona ma wrócić trzeźwa do domu. Pilnujcie jej. – Tom chciał już coś powiedzieć, kiedy kobieta znowu zaczęła mówić, zgrabnie mu przerywając w połowie pierwszego słowa. – Po prostu jej pilnujcie, ona jest identyczna jak wy. Nie mów, że tego nie widzisz, Tom. A poza tym, skoro Madlen będzie siedzieć w domu, to może się z nią spotkam? Ona chyba nie czuje się tu najpewniej.
        A dziwisz się? Ta historia z Lisą i Madlen jest beznadziejna i aż trudno uwierzyć, że Mad w ogóle chce jeszcze rozmawiać z Billem. Ale nie wydaje mi się, żeby robiła to tylko ze względu na Lisę. Nie wiem. Tak, czy inaczej moja bratanica będzie bezpieczna.
        Rano porozmawiam z Billem, żeby jej to zaproponował.
        Dobrze, ale teraz już śpij. Jest już przed pierwszą, a jutro zaczynasz pracę. Ratowaniem wszystkich wokół zajmiesz się potem.
Mężczyzna ucałował ją w czoło i szczelniej przykrył kołdrą. Zgasił lampkę na nocnej szafce, na co kobieta odpowiedziała przeciągłym westchnieniem. Wtuliła się w niego, jak w poduszkę i wymruczała ciche „dobranoc”.
Tom jeszcze przez chwilę musiał przyzwyczajać się do ciemności, a potem w zupełnej ciszy obserwował jak jego żona zasypia. Jej oddech się uspokajał, a ciało rozluźniało.
Zawsze, kiedy coś go męczyło spędzał całe noce na przyglądaniu się jej podczas snu. To pomagało mu się wyciszyć. Wtedy nie było problemów, bo nie miał wątpliwości, co jest w jego życiu najważniejsze.

^^  ^^  ^^  ^^ 

Blondynka wsłuchiwała się w dźwięk oczekiwania na połączenie. Z każdą chwilą drażnił ją coraz bardziej. Sprawiał nie tylko wzrost irytacji, ale również wątpliwości. Chciała zakończyć połączenie, choć przed sekundą była zdeterminowana, by wreszcie odezwać się do przyjaciółki i przerwać to okropne milczenie.
Może ten wyjazd i cała jego otoczka nie udowadniały, że Lisa jest dobrą przyjaciółką, ale nie sądziła, by to miało zniszczyć kilka lat naprawdę bliskiej znajomości.
Wreszcie usłyszała, że ktoś odebrał telefon. Zamiast ciepłego głosu Sarah, do jej uszu dotarło przeciągłe westchnienie.
- Tak? – Dopiero po chwili jej rozmówczyni postanowiła się odezwać. Lisa znała ten ton. Wymuszona uprzejmość była w przypadku Sary naprawdę widoczna. Nie umiała udawać.
- Chciałam porozmawiać. Masz może chwilę? – Blondynka zaczęła chodzić po pokoju. Nie umiała siedzieć w miejscu. Tłumiła w sobie skrajne emocje, próbując przyjąć spokojny ton i unikając wypowiedzenia na głos wszystkiego, co krążyło jej po głowie. – Zachowałam się nie w porządku, ale nie chciałabym, żeby to był koniec naszej przyjaźni.
- Kiedyś mówiłaś, że nie wierzysz w związki na odległość. – Rzuciła dziewczyna w odpowiedzi. Zdezorientowanie Lisy powoli przeradzało się w złość, ale nie chciała dać po sobie tego poznać.
- Co masz na myśli?
- Przyjaźń to prawie to samo, co związek. Ludzi łączy miłość, bliskość, po prostu są ze sobą zawsze. Idąc twoim tokiem myślenia, przyjaźń na odległość nie ma racji bytu. A ty wyjechałaś. – Lisa nie umiała wyobrazić sobie, jaki wyraz twarzy ma teraz jej przyjaciółka. Zastanawiała się, czy ma w oczach łzy, czy wręcz przeciwnie – chęć mordu. Jej głos był bezbarwny i zbyt pretensjonalny jak na Sarah.
- Ale wrócę. Przyjaciele czasem wyjeżdżają. Chociażby na wakacje.
- Ale ty nie wrócisz. Ty nie chcesz wrócić, Lisa. – Blondynka cały czas czekała na wybuch swojej przyjaciółki. Sądziła, że ta zaraz zacznie krzyczeć wytykając jej wszystkie błędy, ale to nie nadeszło. Miała wrażenie, że sama jest bliższa histerii, niż Sarah. A to nie tak miało wyglądać… - Ja nie chcę być twoją koleżanką, z którą rozmawiasz, kiedy masz ochotę. Nie wiem, co ci się nagle stało, ale nie podoba mi się to i nie będę udawać, że wszystko gra.
- Ale co ja takiego zrobiłam, Sarah?! Przecież ja wyjechałam na dwa, góra trzy tygodnie. Do własnego ojca! O co masz pretensje? Że moja rodzina znów może być pełna? Że ja będę szczęśliwa?!
- Lisa, to idiotyczne. Dobrze wiesz, że chcę twojego dobra. Tylko że tak się nie da. Ty chciałabyś mieć pełną rodzinę w Hamburgu, tutaj kilkoro przyjaciół, chciałabyś mieć normalne, spokojne życie i nie być wytykana palcami, ale z drugiej strony, ciągnie cię do tych cholernych szmatławców! Powiedz mi, nie pójdziesz na kolejną imprezę? Oczywiście, że pójdziesz. Tylko po co robiłaś z siebie ofiarę przez tyle czasu? Podoba ci się to całe zamieszanie, a ja i Nathan jesteśmy ci zbędni.
- Nie rozumiem, o czym mówisz. Przecież ja dopiero poznałam Billa. Owszem, chciałabym, żeby moja matka do niego wróciła i żebyśmy byli rodziną, ale to nic nie znaczy… Przecież możemy mieszkać gdziekolwiek…Zależy mi tylko na naszym szczęściu! – Dziewczyna starała się nie podnosić głosu, mając na uwadze, że jej rodzice kręcili się gdzieś po domu. Dzieci jeszcze nie spały, więc było dość głośno, a budynek nie należał do najmniejszych, ale mimo wszystko ostrożność była wskazana.
- Waszym? Jesteś pewna, że troszczysz się o swoją mamę? To tobie odpowiada wersja z Billem robiącym za tatusia. Ale skoro wcześniej zrezygnował, to znaczy, że jemu taka rola nie odpowiada. Spójrz prawdzie w oczy i przestań żyć marzeniami. To nie ty będziesz decydować o związkach swojej matki! Interesuje cię, jak ona się czuję? W domu faceta, który zostawił ją, jako nastolatkę, w ciąży? Wymyśliłaś sobie, że będziesz córeczką bogatego Kalitza i nic więcej cię nie interesuje.
- Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami.
- Tak, teraz najlepiej rzucić takim tekstem i czekać, aż obudzą się we mnie wyrzuty sumienia. Ja tylko mówię prawdę, Li. Jeśli kiedykolwiek będziesz mnie potrzebować, to możesz śmiało pisać, bo ja jestem twoją przyjaciółką. A teraz i tak zrobisz, co będziesz chciała. – Lisa czuła się bezsilna. Wiedziała, że ciągnąc tą rozmowę dalej i tak nie dojdą do porozumienia. Chwilowy smutek szybko przerodził się w złość, która tylko utwierdziła ja w przekonaniu, że powinna się rozłączyć. Moment ciszy niebezpiecznie się wydłużał.
- Ja… Pa, Sarah.
Podobno prawdziwa przyjaźń nie ma końca. Wszystko wokół może się zmieniać, ale ta więź zawsze jest stała. W takim razie co działo się między nimi? Czemu coś się psuło, skoro dotychczas potrafiły przejść każdy kryzys bez szwanku?