wtorek, 11 marca 2014

Dwudziesty trzeci




Dźwięk telefonu wyrwał blondynkę z istnego transu. Kolejne rzeczy trafiały do dużej szarej walizki, a bałagan powoli ogarniał całą sypialnię. Wsłuchując się w piosenkę jednego ze swoich ulubionych wykonawców, zaczęła błądzić wzrokiem po łóżku, starając się w ten sposób zlokalizować telefon.
Kończyła się już pierwsza zwrotka „One grain of sand”, kiedy wreszcie spod stosu ubrań wyciągnęła swojego starego, poczciwego Samsunga.
- No co tam? – Rzuciła na powitanie. Nie zdziwiła się, widząc na wyświetlaczu imię przyjaciółki.
- Co tam? Powiedz mi lepiej, co dzieje się u ciebie. – Dziewczyna nie była zła. To było coś pomiędzy furią, histerią i rozpaczą. Lisa oczami wyobraźni widziała jej zabójczy wzrok.
- To, co napisałam w smsie, Sarah. – Westchnęła i przesunęła ubrania, by móc usiąść. – Wyjeżdżam. Mówiłam, że Bill proponował nam nocleg przed rozprawą.
- Z tego co wiem, to ona jest za tydzień. – Dziewczyna zwątpiła, ale nadal była zła. Lisa nie była zadowolona, że jej przyjaciółka tak zareagowała. Skoro ona się cieszyła, skoro miała okazje wyrwać się z domu…? Dlaczego jej własna przyjaciółka miałaby mieć jakieś obiekcje?
- No tak, właściwie to dokładnie za osiem dni, ale mama zgodziła się na wcześniejszy wyjazd, o tym też chyba wspominałam. Jedziemy do Billa i spędzimy tam dwa, albo trzy tygodnie.
- Trzy tygodnie? – Nastolatka gwałtownie jej przerwała. – Chyba zapomniałaś mi o tym powiedzieć. Napisałaś do Nathana?
- Nie, a czemu o to pytasz? Powiesz mu. – Przyjaciółka nic nie odpowiedziała, więc Lisa kontynuowała. – Wiesz, wyjeżdżamy jutro z samego rana, a ja jestem w lesie z pakowaniem…
- Czyli już się nie spotkamy przed wyjazdem?
- No… Nie, raczej nie ma na to szans. – Lisa rozglądała się po pokoju. Myślami już dawno wróciła do pakowania, a na pytania przyjaciółki odpowiadała automatycznie. Chyba przestała jej nawet słuchać, nie wyczytała z jej głosu nic szczególnego, mimo że jej złość i smutek były ewidentne.
- Od kiedy on się pojawił, zaczęłaś nas olewać, ale teraz już przesadziłaś, Lisa. Jesteśmy przyjaciółmi, staramy się z Nathanem pomóc ci z sytuacją, która miała miejsce przez niego, a ty teraz jedziesz do niego, jakby nigdy nic i masz nas głęboko w dupie.
- Ale Sarah, nie przesadzasz? – Wtrąciła się, próbując ją uspokoić swoim beznamiętnym tonem. – Ja muszę odreagować, dobrze wiesz, że taki wyjazd dobrze mi zrobi.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Minęło jeszcze kilka długich sekund, aż w końcu Lisa postanowiła przerwać krępującą ciszę.
- On też się o mnie troszczy, po prostu…
- Tak, jasne. Pojawił się ktoś nowy i można nas wystawić. Super. Szkoda mi tylko Nathana, nawet nie zauważyłaś, jak bardzo starał się ci pomóc. Nawet nie zastanawiałaś się dlaczego. Jesteś egoistką.
Wyrzuciła z siebie to wszystko na jednym oddechu, a potem, kiedy Lisa próbowała zadać jakiekolwiek pytania, rozłączyła się. Dźwięk przerwanego połączenia nie zrobił jednak na blondynce większego wrażenia.
Gdyby było inaczej próbowałaby zadzwonić do przyjaciółki i dowiedziałaby się, że ta zdążyła już wyłączyć telefon. A gdyby zależało jej jeszcze trochę bardziej, to pojechałaby do jej domu, by zastać ją w łóżku ze łzami na policzkach.
Ich przyjaźń podupadała każdego kolejnego dnia, w którym Lisa więcej czasu poświęcała na rozmyślanie o tym, co się zdarzyło, niż na normalne życie. Rzadkie rozmowy i tak skupiały się na zdjęciach w gazecie i złej sytuacji w szkole, a ostatecznie, co właściwie było jeszcze gorsze, na Billu.
Sarah czuła, że traci przyjaciółkę i nie umiała sobie z tym poradzić. Stała tylko obok i patrzyła, jak z dnia na dzień oddalały się od siebie, a przy tym wszystkim nie mogła pozbyć się wrażenia, że Lisa pali za sobą wszystkie mosty i buduje kolejne ściany, odchodząc już na zawsze.

^^  ^^  ^^  ^^

Bagażnik samochodu zamknął się gwałtownie, a walizka głośno uderzyła o betonowe podłoże. Kobieta wpatrywała się w plastikową rączkę i mocno zaciśnięte na niej palce – jej własne, zbielałe nieco od silnego uścisku, palce z paznokciami pomalowanymi na głęboki kolor czerwonego wina.
Powoli analizowała sytuację. Była u kosmetyczki pierwszy raz od kilku lat. Pozwoliła sobie na manicure, a nawet na pedicure i kilka innych zabiegów, których nazw nie pamięta. Przez pierwsze dwa dni nie potrafiła zachowywać się swobodnie, jakby jej dłonie, stopy i odświeżona cera, podwoiły, albo potroiły swoją wartość. Jakby nie był to zwykły lakier, tylko szczere złoto. Dziś powoli przyzwyczajała się do swojego nowego wizerunku, którego w zasadzie nie dało się zauważyć ani na pierwszy rzut oka, ani po dłuższej obserwacji. Tak naprawdę, paznokcie nie przeszkadzały jej dlatego, że pojawiły się nowe zmartwienia.
Słyszała radosne głosy Lisy i Billa. Po kilku godzinach długiej drogi ich starym, wysłużonym Oplem. Czuła się niepewnie, wjeżdżając na teren rezydencji, bo nie nazwałaby tego ani podwórkiem, ani domem, swojego byłego. Wydawało jej się wtedy, że jest jeszcze mniejsza i biedniejsza, niż dotychczas sądziła. Wiedziała, czego musi się spodziewać, ale ta sytuacja i tak ją przytłoczyła.
–Mad, daj tą walizkę!
Oho – pomyślała – jednak mnie zauważył. Podniosła na niego wzrok i zobaczyła, jak zmierza ku niej wielkimi krokami. Miał długie i chude nogi, miała wrażenie, że były one jeszcze szczuplejsze niż pamiętała je sprzed kilkunastu lat. Kiedy wreszcie ujrzała jego twarz, uśmiechnęła się krzywo, próbując wyglądać naturalnie.
–Wyglądasz kwitnąco, przerwa w pracy chyba ci służy. - Ucałował ją w policzek i odsunął się na bezpieczną odległość jeszcze zanim Madlen zdołała jakkolwiek zareagować. - Nie wiedziałem, że prowadzisz.
–Potrzebowałam samochodu, kiedy Lisa szła do szkoły, nie mogłam puścić jej autobusem samej, bo była za mała, ani nie mogłam jej odprowadzać, bo był za daleko i przecież pracowałam. - Odparła, a jej wypowiedź trwała zadziwiająco długo. Jej bezsensowny stres zupełnie ją paraliżował.
–Jasne. Słyszałem, że te samochody są całkiem dobre. - Rzucił, najwyraźniej próbując jakoś podtrzymać rozmowę.
–Wiesz, mój samochód na tle twojego Audi wypada raczej blado. - Grymas na je twarzy pojawił się mimowolnie, a ciśnienie trochę się podniosło. Niewiele osób potrafiło w tak krótkim czasie zepsuć lub naprawić jej nastrój. On działał w tej kwestii cuda. Czuła się jak zakochana nastolatka. On miał być impulsem, który rozbudzał burzę jej hormonów. Tylko że ona przecież miała na karku ponad trzydzieści lat...
–Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć... Poza tym może samochody to nie najlepszy temat, wybacz. - Zreflektował się szybko. - Wejdźmy do domu. Przygotowałem obiad.
Mężczyzna postanowił zignorować pytające spojrzenie kobiety i odwrócił się zanim zdążyła rzucić jakimś niekoniecznie miłym komentarzem. Miała cięty język, zwykle tylko w rozmowach z nim. Zawsze go to zadziwiało, jeszcze przed ich związkiem, w trakcie i jak widać teraz, po latach, nadal nie wyszła z formy.
Chcąc rozluźnić atmosferę, kiedy otworzył drzwi do domu i przepuścił kobiety w drzwiach, położył dłoń na tali Madlen. Delikatnie pchnął ją do przodu, bo widział, że ma opory, które swoją drogą, nie miały żadnego sensu.
Pospiesznie strąciła jego dłoń i przyspieszyła, przekraczając próg i stając dopiero dwa metry dalej. Bill w tym czasie cofnął się po walizkę swojej córki i kiedy już we troje byli w środku, zmierzył obie wzrokiem.
- Więc witam w moim małym królestwie! – Rzucił, na co Lisa wybuchnęła śmiechem. – No co, chciałem żeby było jakoś… uroczyście.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Jej matka nadal stała dziwnie spięta, zbyt skupiona na tym, co czeka ją w najbliższych godzinach i dniach, by zauważyć, że to czego tak bardzo się obawiała właśnie się działo.
Była w domu Billa Kaulitza, swojego byłego chłopaka, ojca swojej córki, tego którego kiedyś kochała, potem znienawidziła i unikała przez prawie siedemnaście lat. Życie zdecydowanie stroiło sobie z niej żarty i bynajmniej były one zabawne.
- Mogę spać w tym samym pokoju, co ostatnio? – Zapytała dziewczyna.
- Jasne. – Mężczyzna nie zdążył powiedzieć już nic więcej, a blondynka zabrała od niego walizkę i ruszyła w stronę schodów, w biegu rzucając wesołe „dzięki”.
Zostali sami. Spełniała się kolejna z obaw Madlen. Bała się tego i jednocześnie na to czekała, bo czuła, że taka sytuacja oprócz skrępowania może przynieść wiele innych skutków. Niekoniecznie dobrych, szczególnie na dłuższą metę, ale kto powiedział, że nieprzyjemnych? Zawsze karciła się w myśli, kiedy tylko przychodziło jej to do głowy, a mimo to nie mogła się tego pozbyć. Natrętnego poczucia, że Bill mógłby jeszcze być kimś ważnym, nawet tylko na chwilę, ekscytacji na myśl o czymś tak nieodpowiedzialnym i szczeniackim, czego smaku nie czuła od lat, będąc samotną, nazbyt rozważną i ułożoną matką, tęskniącą za mężczyzną z jej marzeń…
- Mad? – Wyrwana z zamyślenia spłonęła rumieńcem. Zachowywała się gorzej, niż swoja córka. – Jesteś chyba wykończona, zresztą po tak długiej drodze to nic dziwnego. – Pokiwała twierdząco głową, starając się przyjąć poważny i skupiony wyraz twarzy. Na marne. – Zaprowadzę cię do twojej sypialni, przy niej jest łazienka. Wszystko jest dla ciebie przygotowane, możesz wziąć prysznic, jeśli masz ochotę, albo położyć się spać. Obiad poczeka, jeśli nie jesteś teraz głodna.
- Dobrze. – Kobieta kiwnęła głową zbyt nerwowo, ale mężczyzna postanowił tego nie komentować. Madlen również przemilczała jego chytry uśmiech i potulnie ruszyła w górę schodów.
Na dźwięk słowa „sypialnia” zalała ją kolejna fala myśli i emocji godnych czternastolatki, których nijak nie potrafiła uspokoić.

^^  ^^  ^^  ^^

- Lisa jest na siłowni. Testuje sprzęt. – Rzucił mężczyzna, widząc kobietę nieśmiało zaglądającą do salonu. Wyglądała, jakby bała się, że ktoś ją zobaczy, jakby robiła coś złego. A przy okazji była śliczna. Miała makijaż, ale wyjątkowo delikatny, włosy najprawdopodobniej świeżo umyte w nieładzie opadały na jej ramiona. Czarne jeansy opinały jej zgrabne nogi, a bordowy cienki sweter z dekoltem w serek nadawał jej nieco pikanterii. Miała piękne dłonie, jeden drobny pierścionek i te czerwone paznokcie. Bill mierzył ja wzrokiem, oczekując jakiejś reakcji, w międzyczasie dochodząc do wniosku, że zdecydowanie jest estetą. Nawet kobiety, które go otaczały, były piękne. Niezależnie od wieku, koloru skóry, profesji i miliona innych rzeczy, miały w sobie to coś, czego szukają faceci. A mimo to on wciąż był sam. – Myślałem, że jej szukasz, skoro tak tu zaglądasz.
- Nie, nie. Po prosu wstałam i przyszłam tutaj…. Ten dom jest… Wielki. – Bill uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Owszem, jest. – Zostawił gazetę, którą akurat przeglądał i podszedł do Madlen. – Chodź do kuchni, zrobię ci herbatę i obiad. – Zamilkł na chwilę, a kiedy wprowadził ją do kuchni odwrócił się do niej przodem ze zmarszczonym czołem. – Zrobiłem warzywną zapiekankę z makaronem i mogę ci ją odgrzać, chyba że dasz się namówić na wypad do jakiejś restauracji. Wiesz, odgrzewane żarcie to nie to samo. Lisa jadła kiedy spałaś. Ciągle ma masę energii.
- Wiesz, Bill, chyba jednak skuszę się na twoją kuchnię. – Usiadła przy stole i obserwowała, jak mężczyzna zgrabnie porusza się między kuchennymi szafkami. W jej rodzinnym domu ojciec nigdy nie robił nic w domu. Gotowanie, sprzątanie, wszystko to należało do obowiązków kobiet. Wpoił jej taki sposób życia i pewnie przez to szukała mężczyzn, którzy hołdowali tradycyjnemu podziałowi obowiązków. Choć momentami przechodziło jej przez myśl, że jej ojciec był w tym zbyt rygorystyczny. – Dziś wolałabym zostać w domu. Jestem trochę otępiała po tej drzemce. Poza tym, możesz tak wychodzić z kim chcesz i gdzie chcesz? A prasa?
- Trochę się pozmieniało, Mad, mówiłem ci. Nowe kontrakty i nowe zasady. Poza tym… To na razie tylko pomysł, nie ma konkretów, ale może kolejna płyta będzie już naszą ostatnią. Reszta zespołu ma rodziny, angażują się w nie bardziej, niż w zespół. Nie mam do nich pretensji, wręcz przeciwnie. Sam albo ułożę sobie życie prywatne, albo rozpocznę karierę solową. W podwójnym znaczeniu tego słowa. – Oboje się uśmiechnęli. Byli spięci, ale sen dobrze zrobił kobiecie i jej myślenie było już trzeźwe. Podchodziła do tego spotkania jak przystało na zrównoważoną, dojrzałą kobietę.
- No tak. Układanie sobie życia z gwiazdą pewnie nie należy do łatwych. – Chciała podtrzymać rozmowę, ale nie bardzo wiedziała jak. Oboje czuli, że jest między nimi jakaś ściana, blokada, która nie pozwalała im zachowywać się w pełni swobodnie.
- Próbowałaś i jak widać, nie wyszło ci to na dobre. – Bill cały czas coś robił, więc nawet na nią spojrzał. – Ale chyba nie będziemy się o tym rozwodzić?
- Tak, to chyba nie ma sensu. – Mężczyzna włożył naczynie do piekarnika i odwrócił się do swojej rozmówczyni. – Lisa chciałaby przyjechać do ciebie w trakcie przerwy zimowej. Teraz powinna być w szkole, nie tu, ale sądzę, że to pomoże jej wrócić do normalności. Ostatnio w szkole pojawiła się jakaś dziennikarka…Chyba lepiej, żeby zrobiła sobie przerwę i odetchnęła, bo ostatnio i tak na niczym nie mogła się skupić.
- Jasne, niech przyjeżdża. A może razem gdzieś wyjedziemy?
- Ja w to nie wnikam, Bill. Mam tylko nadzieję, że nie wydarzy się nic gorszego, niż dotychczas. Jeśli gdzieś pojedziecie Lisa na pewno się ucieszy. – Odparła szybko kobieta. Przeszło jej przez myśl, że mężczyzna mówiąc „razem” miał na myśli również ją, ale bała się o to zapytać. Wątpliwości były chyba lepsze od przykrej prawdy.
- Myślałem, że ty też mogłabyś jechać. – Usiadł naprzeciwko niej przy stole. Kobieta przez chwilę nie odpowiadała. Patrzyli sobie prosto w oczy i mimo szumu piekarnika i odgłosów jakiegoś programu publicystycznego, dochodzących z sąsiedniego pokoju, czuli się jakby grali w jakimś filmie. Dramacie, albo co gorsza tanim romansidle…
- Jesteśmy dorośli, Bill, ale ja nadal jestem kobietą. Proszę cię, waż swoje słowa, bo ja nie chcę się zawieść. – Wyrzuciła z siebie prawie szeptem. Jakby nie chciała, aby blondyn ją usłyszał. Ale słyszał ją aż za dobrze, a jej słowa go uderzyły. Miała rację, nie zachowywał się racjonalnie. Robił jej nadzieję na coś więcej, a przecież dopiero co zdecydował się odzyskać Kate. – A teraz możesz zalać herbatę, bo woda się zagotowała.

^^  ^^  ^^  ^^

Mała dziewczynka pokrzykiwała wesoło, uderzając plastikową zieloną łyżeczką o mały talerzyk z zupą. Pomarańczowe kropki powoli pojawiały się wszędzie wokół niej – na blacie stołu, jej różowej bluzeczce i wesołej buzi. Zdecydowanie nie była głodna i w momencie, kiedy jej mama wyszła na chwilę z kuchni, by znaleźć dzwoniący telefon, postanowiła urządzić sobie z obiadu zabawę. Jej ogromne zielone oczy błyszczały, cała emanowała tą uroczą dziecięcą radością.
- Tak, słucham? – Kobieta weszła do kuchni z telefonem przy uchu. Z grymasem na twarzy podbiegła do swojej córki i zabrała jej łyżeczkę. Pogroziła palcem, a w międzyczasie starała się skupiać na słowach swojego rozmówcy.
- Dzień dobry. Z tej strony Elen Grübel z biura projektowego ProHaus. Czy dodzwoniłam się do pani Camilli Kaulitz? – Poznała ten głos. Ciepły, choć bardzo profesjonalny. Ten sam, który niedawno witał ją, kiedy wchodziła do biura, w którym chciała pracować. Ta myśl obudziła w niej entuzjazm, który zdołał zniwelować zdenerwowanie bałaganem, jaki wokół niej zapanował. Oczy miała nienaturalnie duże, a z twarzy nie schodził jej uśmiech.
- Dzień dobry. Tak, słucham. – Camilla wstrzymała oddech. Usiadła obok córki, zupełnie nie zwracając uwagi że ta nadal robi wokół siebie jeszcze większy bałagan, świetnie radząc sobie bez łyżeczki. Zatapiała małe rączki w talerzyku z jedzeniem, co okazało się jeszcze ciekawszym i przyjemniejszym zajęciem. Pokrzykiwała wesoło chlapiąc na wszystkie strony.
- Niedawno złożyła u nas pani swoje podanie, które zostało pozytywnie rozpatrzone. Chcemy zaprosić panią na spotkanie z właścicielem naszego biura i ustalenie szczegółów naszej współpracy. – wyjaśniła kobieta, a czarnowłosa poczuła jak w jej krwi wzrasta poziom adrenaliny, a żołądek się kurczy z nagłego przypływu ekscytacji.
- Naprawdę? Kiedy mam się stawić w biurze? – Była zachwycona. Pierwszy raz od wielu lat czuła, że osiągnęła sukces. To było jej własne małe zwycięstwo.
- Czy odpowiada pani jutrzejszy termin? Na godzinę 10?
- Oczywiście. Idealnie, jutro o 10. – Uśmiech nie schodził jej z twarzy. Nie sądziła, że to wszystko stanie się tak szybko.
- W takim razie do widzenia, pani Kaulitz. W razie problemów, proszę dzwonić.
- Do widzenia.
Nie ukrywała radości. Po głosie poznała, że kobieta która do niej zadzwoniła – najprawdopodobniej jej nowa znajoma z pracy, zaraziła się jej entuzjazmem. Miała przyjemny głos. Pamiętała ze swojej ostatniej wizyty w biurze, że była to kobieta po czterdziestce, z burzą blond loków, w trochę staromodnej sukience i żakiecie o nasyconym pomarańczowym kolorze.
- Olivka, wracamy do pracy! – Dziewczynka śmiała się wesoło i dalej bawiła się swoim obiadem. Nie rozumiała, jak wiele zmian niesie ta mała rewolucja w życiu jej matki… - Jutro czeka cię dzień z tatusiem, poradzicie sobie, prawda? – Kobieta bezwiednie mówiła do swojej córki, zabierając jej narzędzia zbrodni i biorąc na ręce. Zaniosła ją szybko do łazienki, a tam zdjęła brudne ubranka i zabrała się za mycie pomarańczowych od marchewki buzi i rączek małej Olivii. – Tylko jutro masz być grzeczna, moja droga. Tatuś może nie wytrzymać nerwowo takich atrakcji. – Wzięła przebraną dziewczynkę na ręce i idąc korytarzem spojrzała w lustro. Kochała swoją córkę, wszystkie swoje dzieci, ale była w pełni gotowa na powrót do pracy.