poniedziałek, 14 października 2013

Szesnasty




Zaspane zielone oczy błądziły po twarzy śpiącego mężczyzny. Oddychał miarowo, od czasu do czasu wyraz jego twarzy minimalnie się zmieniał. Widocznie coś mu się śniło.
Kobieta nie miała serca nawet się poruszyć. Wiedziała, jak bardzo jest zmęczony i nie chciała go obudzić. Dochodziła jednak szósta, co znaczyło, że musi wstać. Jej dzieci zaraz wstaną i będą jej potrzebować. Codziennie wstaje razem z nimi, robią razem śniadanie, potem odwozi je do szkół. Dzisiejszy poranek był wyjątkowy, dla całej rodziny. Dzieci bardzo tęskniły za swoim ojcem i od dawna odliczały dni do jego powrotu.
Chcąc, nie chcąc, kobieta zdjęła ze swojego brzucha umięśnioną dłoń mężczyzny. Nie zareagował. Bezszelestnie wyszła z łóżka i wtedy również nawet się nie poruszył. Sięgnęła po szlafrok i już o wiele śmielej skierowała się do łazienki, kiedy drzwi się otworzyły, a do pokoju wparowała dwójka dzieci. Od razu, mijając zszokowaną Camilę, wpadły na łózko. I tym razem Tom już musiał zareagować.
Wyglądał na wystraszonego, chyba nie do końca wiedział, gdzie jest i co się dzieje. To było u niego normalne. Zresztą nie ma się czemu dziwić, przez długi czas budził się regularnie w okolicach godziny trzynastej, w zupełnej ciszy, w swoim własnym łóżku, w zaciemnionym pokoju lub zespołowym autobusie. A tu, przed godziną szóstą, budzi go krzyk. Może i wesoły, ale o tej porze krzyk jest po prostu krzykiem.
- Tato! – Dziewczynka bezceremonialnie wgramoliła się na łóżko. Usiadła obok głowy swojego ojca i mocno go przytuliła. Starszy chłopiec miał w sobie odrobinę delikatności, toteż stanął obok łóżka i czekał na swoją kolej.
- Martha, daj tacie wstać! – Pouczył dziewczynkę. Blondynka zabrała rączki, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy.
Mężczyzna powoli podniósł głowę z poduszki i na pół przytomny rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie wyglądał najlepiej, ale dla swoich dzieci i tak był największym bohaterem. Wreszcie wrócił, czekali tak długo, że nie wytrzymaliby kolejnego poranka bez niego.
- Widzę, że się stęskniliście. – Rzekł zachrypniętym głosem, kiedy już doszedł do siebie. Camila patrzyła na całą scenę z boku. Uwielbiała oglądać ich razem. Tom był świetnym ojcem, ich relacje były nienaganne. Wiedziała, że to kwestia czasu, zaczną dojrzewać i wiele się zmieni, ale na tę chwilę mogła się tylko cieszyć.
- Tato, wreszcie wróciłeś! – Krzyczała mała Martha. Tom wstał do pozycji siedzącej, a wtedy dzieci mogły o bezkarnie przytulać. W międzyczasie Camila zdążyła pójść do pokoju, w którym spała Olivia. Dziewczynka nadal grzecznie spała, to nawet lepiej.
- No dzieciaki, do łazienki. Tata spędzi z wami całe popołudnie. Nick, masz szkołę, uciekaj stąd, bo się spóźnimy. – Nickolas i Martha zaczęli mruczeć coś pod nosem, ale przytulili Toma po raz ostatni i wyszli z sypialni. Wyglądali uroczo, ale nie przekonało to Camili do zmiany decyzji. Tom musiał wstać, umyć się i ubrać… Bo o wyspaniu się nie było już mowy. Owszem, powrót taty był dla nich wielkim wydarzeniem, ale nie mogli z tego powodu wywracać wszystkiego do góry nogami. – Widzisz, jak oni tęsknili? Moje przywitanie się do tego nie umywa.
- Zdecydowanie Skarbiee… - Odrzekł, ziewając. – Jak Nick radzi sobie w szkole?
- Dobrze, chociaż strasznie się w tym roku obija. Ma to po ojcu. – Zaśmiała się kobieta. Oparła się o futrynę drzwi. – Idę zrobić śniadanie, a ty się trochę ogarnij. Dzieciaki się ucieszą, jak zjemy razem śniadanie. A potem możemy wrócić do łóżka, Olivia jeszcze śpi.
- Może ja dziś ich odwiozę? – Zaproponował mężczyzna.
- Miejmy nadzieję, że nie rzucą się na ciebie, kiedy będziesz prowadził.

^^  ^^  ^^  ^^

Mężczyzna przeczesał włosy dłonią i związał je w chaotyczny sposób, głośno ziewając. Przyjrzał się swojej brodzie – pomysł z zarostem był genialny, teraz nie musiał codziennie ślęczeć w łazience z maszynką do golenia. Wciągnął buty i otworzył drzwi, po czym wyszedł na zewnątrz.
Zimne powietrze od razu go uderzyło, ale lubił to uczucie. Nie wiedział, czemu obudził się tak wcześnie. Chwilę temu minęła ósma. Zwykle po trasie koncertowej potrzebował kilku dni na odpoczynek. Tym razem wszystko było inaczej...
Zapiął szarą bluzę, którą przed chwilą na siebie włożył. Nie spodziewał się takiego wiatru… Choć w gruncie rzeczy, przecież to już wrzesień. Lato minęło mu w tym roku w mgnieniu oka. Wyciągnął z obszernej kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Zszedł po schodach i oparł się o jedną z barierek. Zaciągnął się i byłby w pełni szczęśliwy, gdyby nie promienie słońca, świecące mu prosto w oczy. Pojedyncze smugi wdzierały się na małe podwórko przez nieco już ogołocone z liści drzewo i może byłoby to urzekające, gdyby Bill nie obudził się piętnaście minut temu. Teraz zwyczajnie go to drażniło.
Nie podobało mu się, że od małej bramki dzieliło go kilka metrów. Ludzie chodzący po ulicy byli tak blisko, jak nigdy przez ostatnie kilkanaście lat. Może wyjazd bez ochrony nie był najlepszym pomysłem?
Starsza pani właśnie przechodziła chodnikiem przylegającym do podwórka. Chyba przypadkiem w oczy rzucił jej się właśnie Bill. Zdębiała. Cóż, nie musiała go znać, żeby taki widok szokował. Blond włosy ułożone w nieładzie, zmrużone gniewnie oczy, papieros w ręku, szara bluza, która odsłania wytatuowaną klatkę piersiową… Przyglądała mu się z dość zabawną miną, zapewne zupełnie nieświadomie.
- Dzień dobry. – Rzucił nie tyle poirytowany, co rozbawiony. Nie wydawała się groźna, a on przecież lubił wzbudzać emocje, więc po co się denerwować. Kobieta wymruczała coś pod nosem, ukłoniła się nawet w odpowiedzi i szybko zniknęła z zasięgu jego wzroku.
Zaciągnął się jeszcze kilkukrotnie i rzucił peta na trawę. Dopiero wtedy przemyślał sprawę – głupio tak śmiecić na czyimś podwórku… Podszedł i przydepnął. Od razu lepiej, nic nie widać! Zadowolony wrócił do domu.
Skierował się do kuchni. Zdjął bluzę i rozejrzał się dokoła. Na szafce przyklejona była kartka: „ W lodówce jest ser, warzywa itp., świeże bułki są w chlebaku. Poradzisz sobie :)”
Mężczyzna uśmiechnął się, poznając charakter pisma Madlen. Wczoraj wieczorem nie dał się prosić, był zbyt zmęczony, by wrócić do domu. Uległ namowom Madlen i Lisy już po kilku minutach. Zadzwonił do brata i poinformował go o swoich krótkich wakacjach, po czym spędził z nimi dwiema bardzo miły wieczór.
Wstawił wodę na kawę, sprawnie zrobił sobie kilka kanapek i kiedy wszystko było już gotowe poszedł do salonu. Czuł się dziwnie w zupełnej ciszy w obcym domu. Próbował się rozluźnić, ale nie potrafił. W obecności domowniczek było o wiele przyjemniej.
Włączył telewizor i próbował skupić się na wiadomościach. Oszukiwał sam siebie, wmawiając sobie, że w ogóle go to interesuje. Nie chciał być ignorantem, ale musiał przyznać, że sprawy polityki już dawno przestały mieć dla niego znaczenie. Żyło mu się dobrze, był wrażliwy na krzywdę innych, ale nie bardzo go obchodziły nowe ustawy, ale nieporozumienia między dwojgiem dorosłych i z pozoru poważnych oraz kulturalnych ludzi. Nazwiska, które słyszał nie były mu obce, ale nie nasuwały też żadnych konkretnych skojarzeń. Przełączył. Jakiś tasiemiec, który kojarzył jeszcze sprzed kilku lat był o wiele ciekawszą opcją. Przyjemniej jadło się śniadanie bez wyrzutów sumienia, że jest się egoistycznym, bogatym snobem, który w nosie ma swój własny kraj. Bo tak przecież nie było…
Westchnął, kiedy dotarło do niego, że prowadzi dyskusję sam ze sobą. Dobrze, że w swojej głowie, a nie na głos. To dopiero byłoby niepokojące!
Nie minęła nawet godzina, a już się nudził. Nie przywykł do zupełnej samotności i braku pracy. Umył talerz i kubek. Poszło gładko, bez szkód.
Czasami zdarzało mu się spędzić kilka samotnych dni… Zwykle dopiero po tygodniu stawało się to dokuczliwe, bo wtedy zdążył się wyspać, odpocząć, nawet posprzątać, napisać kilka piosenek…. I właśnie w tym momencie docierało do niego, że jest sam. Że jego brat założył rodzinę. Że jego przyjaciele założyli rodziny. A on został sam.
Obce miejsce zdecydowanie negatywnie wpływało na jego emocje. Nie chciał się dołować, więc znów trafił do salonu i oglądał telewizję.

^^  ^^  ^^  ^^

Mężczyzna szybkim krokiem wszedł do biurowca. Postanowił nie wchodzić w dialog z panią z informacji i zdjął okulary przeciwsłoneczne, by przyjrzeć się planowi budynku. Jeśli się nie myli, powinien skierować się na trzecie piętro, do pokoju numer 38. Ruszył w stronę schodów i szybko wbiegł na odpowiednią wysokość. W ręku dumnie dzierżył papierową torebkę. Kupił jej śniadanie… Tak po prostu, chciał być miły. W końcu to tylko zwykły, przyjacielski gest. Ale wcale nie taki prosty i oczywisty!
Nudził się na tyle, że postanowił wyjść z domu, a wtedy wpadł na pomysł, żeby odwiedzić Madlen w pracy. Co więcej, stwierdził, że nie potrzebna mu czapka, a okulary wziął tylko ze względu na rażące słońce. I nie pomylił się. Ekspedientka w piekarni nie była dla niego wyjątkowo miła… Raczej wątpił, żeby go rozpoznała. Chyba, że innych klientów w ogóle nie wpuszcza do środka. Mimo to kupił, a raczej wywalczył, ładnie wyglądające rogaliki i dwie aromatyczne kawy z mlekiem.
Z taką oto niespodzianką miał zamiar wkroczyć do pokoju, w którym teoretycznie pracuje Madlen i zorganizować jej krótką przerwę na lunch. Liczył na to, że nie będzie na niego zła, ani nie narobi jej problemów u szefa. No i oczywiście, że trafi do odpowiedniego pokoju…
Zapukał i odruchowo otworzył drzwi, bez czekania na „proszę”. Niestety był świadkiem sceny, której zdecydowanie nie chciał widzieć. Nie wiedział, jak ma się zachować.
Kobieta siedziała na fotelu, wbijając przerażony wzrok w jego twarz. Ewidentnie miała łzy w oczach, a jej spojrzenie było niemalże błagalne. Starszy mężczyzna stał nad nią i kiedy tylko ujrzał obcego człowieka w drzwiach, zabrał ręce z kolan.
- Co pan tu robi? Interesantów przyjmujemy w pokoju numer 35. 
- Ja… Tak, przepraszam. – Odparł i automatycznie cofnął się i zatrzasnął za sobą drzwi. Stał jak wryty. Właściwie nie wiedział nawet, co się stało. Widok Madlen w dwuznacznej sytuacji zupełnie go zamroczyła. Minęło kilkanaście sekund, kiedy dotarło do niego, że popełnił błąd. Jej twarz nie wyrażała zażenowania, wstydu, czy zaskoczenia. Ona była przerażona… A on wyszedł, tak po prostu wyszedł. Bez namysłu wrócił do jej gabinetu.
- To znowu pan? Mówiłem, że…
- Ale ja przyszedłem do Madlen. – Przerwał starszemu mężczyźnie. Stali od siebie jakieś dwa metry, a kobieta siedziała przy biurku, jakby nigdy nic. Kątem oka spojrzała na Billa.
- To nie szpital, tu się wizyt nie składa. – Odrzekł niezadowolony. Na twarzy Billa pojawiło się zacięcie. – Może pan załatwiać sprawy prywatne po pracy.
- Ale pan ma tupet. Madlen, zabieram cię stąd. – Kobieta była wyraźnie wystraszona całą sytuacją. Patrzyła na Billa, nie wiedząc co robić.
- A przepraszam, kim pan jest, żeby tak się do mnie odnosić? Proszę natychmiast opuścić biuro!
- Madlen już tu nie pracuje, a ty niedługo dostaniesz pozew od naszego adwokata. Nie będziesz molestował kolejnych kobiet. – Rzucił. Podszedł do Madlen i chciał pomóc jej spakować rzeczy, kiedy jej szef podszedł i wyszarpał mu jej torebkę.
- Pan nie ma prawa! – Krzyczał i odgrażał się. Wszystko działo się dość szybko, kiedy nagle mężczyzna przewrócił się na podłogę. Z nosa leciała mu krew. Bill ze zdziwieniem spojrzał na swoją własną pięść, która jeszcze nieco go bolała.
- Bill, co ty zrobiłeś…? – Zapytała kobieta, która nadal nie mogła wyjść z szoku. Cała ta sytuacja była dla niej totalną abstrakcją. Mężczyzna wzruszył ramionami, po czym wziął jej torebkę i ruszył do drzwi. Otworzył je i przepuścił Madlen.
- Do widzenia. – Rzekł, zatrzaskując drzwi.
 
^^  ^^  ^^ ^^ 

- Madlen, co to było? – Zapytał mężczyzna, kiedy już siedzieli razem w jego samochodzie. – Czemu nie reagowałaś? On cię obmacywał! – Kobieta milczała. Wbiła wzrok w pasek od torebki, którym nerwowo się bawiła. Bill dokładnie się jej przyglądał. Nie umiał zrozumieć tej sytuacji. – Madlen, porozmawiajmy.
- Co mam ci powiedzieć, Bill? – Odrzekła nagle. – Że jestem beznadziejna? Skończyłam szkołę, której nienawidziłam. Mam zawód, który jest chyba moim przekleństwem. Siedzę w papierach, które odrzucają mnie coraz bardziej każdego dnia. Robię to wszystko, żeby żyć normalnie i nie liczyć tylko na twoje pieniądze. Żeby nikt już nie wytknął mi, że ta ciąża była przemyślana, że jestem aż tak perfidna. Ciągle coś mi się nie udaje.
- Madlen, przecież… - Zaczął mężczyzna.
- Nie! Daj mi skończyć, Bill. – Przerwała mu od razu. – Tracę już kolejną pracę i nie wiem, co dalej zrobię. Pewnie już nikt mnie tu nie przyjmie, a ja nie chcę po raz kolejny szukać nowego mieszkania i zaczynać od zera. Pamiętasz, jakie miałam marzenia w liceum? Pamiętasz, jak planowaliśmy przyszłość? Tylko tobie się udało. Większość naszych znajomych żyje przeciętnie, mniej lub bardziej szczęśliwie. Jeżdżą autobusami do mało emocjonującej pracy, spłacają kredyty i w wakacje wysyłają dzieci do dziadków.
- Wiem, ale co to ma do rzeczy? – Zapytał.
- Chciałabym spojrzeć teraz na ciebie jak na bohatera. Ale nie umiem, Bill. Owszem, molestowałby mnie. Ale to nie jedyny pracodawca w tym kraju, który tak podchodzi do pracownic. Takie jest życie przeciętnych ludzi! Pewnie wcześniej czy później sama bym odeszła… Pewnie czekałabym do pierwszej wypłaty, albo do momentu, w którym posunąłby się jeszcze dalej… Może i mnie uratowałeś…  Tylko, że to przez ciebie tu trafiłam, Bill…
Płakała. Nie wiedziała nawet kiedy to wszystko z siebie wyrzuciła. To był najmniej odpowiedni moment. Słowa nijak nie pasowały do sytuacji. A mimo to było jej nieco lżej. On nie wiedział, co ma zrobić. Przecież jeszcze wczoraj było dobrze, mieli się dogadać i żyć dalej, bez rozpamiętywania tego, co i tak już minęło.
- Przepraszam, że zniszczyłem ci życie. – Wydukał.
- Ty nie możesz mi pomóc. Dasz mi pieniądze? Zabierzesz Lisę na drogie wakacje? Tylko to możesz nam dać. Ale ja muszę jakoś żyć. Ona też. Nie możemy być twoimi utrzymankami.
- Madlen, straciłaś pracę, ale to nie koniec świata. Znajdziesz inną. Uspokój się teraz, porozmawiamy innym razem…
- Dla ciebie to nie koniec świata, bo wiesz, że coś w życiu osiągnąłeś. Ja jestem nieudacznikiem.
- Sama wychowałaś Lisę, zarabiasz, stworzyłaś jej normalny dom…
- Proszę cię… - Zaśmiała się pod nosem. – Nie musisz mnie pocieszać.
- Madlen, przestań. – Złapał jej dłoń. Wreszcie udało się ją sprowokować, by podniosła na niego swoje spojrzenie. Wciąż miała łzy w oczach. – Nie oszukuj się teraz. Nie chodzi ci o żadne pieniądze, czy życiowe porażki. Rozumiem, że jest ci teraz ciężko… Pomogę ci, jak będę umiał… Poradzisz sobie. Już nikt cię nie skrzywdzi, Madlen.
- Bill, przepraszam… Ja nie powinnam… Jestem dorosła, a zachowuje się jak dziecko.
- Przestań. – Uśmiechnął się. Nienawidził, kiedy kobiety przy nim płakały. Pamiętał łzy swojej matki i obiecał sobie, że on nigdy nie skrzywdzi tak kobiety… Nie wyszło. Znowu. – Masz coś do demakijażu w torebce? Rozmazałaś się trochę… - Kobieta pokiwała przecząco głową. Dziwiło ją, że w takim momencie on zajmuje się takimi banałami. – Ok, więc wpadnę do jakiejś drogerii po mleczko, ogarniesz się, odetchniesz i pojedziemy na lunch. Kupiłem nam kawę i ciastka, chciałem zrobić ci niespodziankę, ale zostawiłem je na górze…
- Może nie dziś…
- I chcesz tak się pokazać Lisie? – Zupełnie zapomniała o córce, która pewnie już jest w domu. Nie chciała, żeby wiedziała o tej sytuacji… Lepiej, żeby nie znała jej od tej słabej strony… - Potem kupimy jakieś wino i dobry film, ten wieczór masz dla siebie. 




Czy ktoś tu właściwie jeszcze jest...? :)