Dźwięk telefonu wyrwał blondynkę z istnego transu. Kolejne
rzeczy trafiały do dużej szarej walizki, a bałagan powoli ogarniał całą
sypialnię. Wsłuchując się w piosenkę jednego ze swoich ulubionych wykonawców,
zaczęła błądzić wzrokiem po łóżku, starając się w ten sposób zlokalizować
telefon.
Kończyła się już pierwsza zwrotka „One grain of sand”, kiedy
wreszcie spod stosu ubrań wyciągnęła swojego starego, poczciwego Samsunga.
- No co tam? – Rzuciła na powitanie. Nie zdziwiła się, widząc
na wyświetlaczu imię przyjaciółki.
- Co tam? Powiedz mi lepiej, co dzieje się u ciebie. –
Dziewczyna nie była zła. To było coś pomiędzy furią, histerią i rozpaczą. Lisa
oczami wyobraźni widziała jej zabójczy wzrok.
- To, co napisałam w smsie, Sarah. – Westchnęła i przesunęła
ubrania, by móc usiąść. – Wyjeżdżam. Mówiłam, że Bill proponował nam nocleg
przed rozprawą.
- Z tego co wiem, to ona jest za tydzień. – Dziewczyna
zwątpiła, ale nadal była zła. Lisa nie była zadowolona, że jej przyjaciółka tak
zareagowała. Skoro ona się cieszyła, skoro miała okazje wyrwać się z domu…?
Dlaczego jej własna przyjaciółka miałaby mieć jakieś obiekcje?
- No tak, właściwie to dokładnie za osiem dni, ale mama
zgodziła się na wcześniejszy wyjazd, o tym też chyba wspominałam. Jedziemy do Billa
i spędzimy tam dwa, albo trzy tygodnie.
- Trzy tygodnie? – Nastolatka gwałtownie jej przerwała. –
Chyba zapomniałaś mi o tym powiedzieć. Napisałaś do Nathana?
- Nie, a czemu o to pytasz? Powiesz mu. – Przyjaciółka nic
nie odpowiedziała, więc Lisa kontynuowała. – Wiesz, wyjeżdżamy jutro z samego
rana, a ja jestem w lesie z pakowaniem…
- Czyli już się nie spotkamy przed wyjazdem?
- No… Nie, raczej nie ma na to szans. – Lisa rozglądała się
po pokoju. Myślami już dawno wróciła do pakowania, a na pytania przyjaciółki
odpowiadała automatycznie. Chyba przestała jej nawet słuchać, nie wyczytała z
jej głosu nic szczególnego, mimo że jej złość i smutek były ewidentne.
- Od kiedy on się pojawił, zaczęłaś nas olewać, ale teraz już
przesadziłaś, Lisa. Jesteśmy przyjaciółmi, staramy się z Nathanem pomóc ci z
sytuacją, która miała miejsce przez niego, a ty teraz jedziesz do niego, jakby
nigdy nic i masz nas głęboko w dupie.
- Ale Sarah, nie przesadzasz? – Wtrąciła się, próbując ją
uspokoić swoim beznamiętnym tonem. – Ja muszę odreagować, dobrze wiesz, że taki
wyjazd dobrze mi zrobi.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Minęło jeszcze kilka długich
sekund, aż w końcu Lisa postanowiła przerwać krępującą ciszę.
- On też się o mnie troszczy, po prostu…
- Tak, jasne. Pojawił się ktoś nowy i można nas wystawić.
Super. Szkoda mi tylko Nathana, nawet nie zauważyłaś, jak bardzo starał się ci
pomóc. Nawet nie zastanawiałaś się dlaczego. Jesteś egoistką.
Wyrzuciła z siebie to wszystko na jednym oddechu, a potem,
kiedy Lisa próbowała zadać jakiekolwiek pytania, rozłączyła się. Dźwięk
przerwanego połączenia nie zrobił jednak na blondynce większego wrażenia.
Gdyby było inaczej próbowałaby zadzwonić do przyjaciółki i
dowiedziałaby się, że ta zdążyła już wyłączyć telefon. A gdyby zależało jej
jeszcze trochę bardziej, to pojechałaby do jej domu, by zastać ją w łóżku ze
łzami na policzkach.
Ich przyjaźń podupadała każdego kolejnego dnia, w którym Lisa
więcej czasu poświęcała na rozmyślanie o tym, co się zdarzyło, niż na normalne
życie. Rzadkie rozmowy i tak skupiały się na zdjęciach w gazecie i złej
sytuacji w szkole, a ostatecznie, co właściwie było jeszcze gorsze, na Billu.
Sarah czuła, że traci przyjaciółkę i nie umiała sobie z tym
poradzić. Stała tylko obok i patrzyła, jak z dnia na dzień oddalały się od siebie,
a przy tym wszystkim nie mogła pozbyć się wrażenia, że Lisa pali za sobą
wszystkie mosty i buduje kolejne ściany, odchodząc już na zawsze.
^^ ^^
^^ ^^
Bagażnik samochodu zamknął się gwałtownie, a walizka głośno
uderzyła o betonowe podłoże. Kobieta wpatrywała się w plastikową rączkę i mocno
zaciśnięte na niej palce – jej własne, zbielałe nieco od silnego uścisku, palce
z paznokciami pomalowanymi na głęboki kolor czerwonego wina.
Powoli analizowała sytuację. Była u kosmetyczki pierwszy raz
od kilku lat. Pozwoliła sobie na manicure, a nawet na pedicure i kilka innych
zabiegów, których nazw nie pamięta. Przez pierwsze dwa dni nie potrafiła
zachowywać się swobodnie, jakby jej dłonie, stopy i odświeżona cera, podwoiły,
albo potroiły swoją wartość. Jakby nie był to zwykły lakier, tylko szczere
złoto. Dziś powoli przyzwyczajała się do swojego nowego wizerunku, którego w
zasadzie nie dało się zauważyć ani na pierwszy rzut oka, ani po dłuższej
obserwacji. Tak naprawdę, paznokcie nie przeszkadzały jej dlatego, że pojawiły
się nowe zmartwienia.
Słyszała radosne głosy Lisy i Billa. Po kilku godzinach
długiej drogi ich starym, wysłużonym Oplem. Czuła się niepewnie, wjeżdżając na
teren rezydencji, bo nie nazwałaby tego ani podwórkiem, ani domem, swojego
byłego. Wydawało jej się wtedy, że jest jeszcze mniejsza i biedniejsza, niż
dotychczas sądziła. Wiedziała, czego musi się spodziewać, ale ta sytuacja i tak
ją przytłoczyła.
–Mad, daj tą walizkę!
Oho – pomyślała – jednak mnie zauważył. Podniosła na niego
wzrok i zobaczyła, jak zmierza ku niej wielkimi krokami. Miał długie i chude
nogi, miała wrażenie, że były one jeszcze szczuplejsze niż pamiętała je sprzed
kilkunastu lat. Kiedy wreszcie ujrzała jego twarz, uśmiechnęła się krzywo,
próbując wyglądać naturalnie.
–Wyglądasz kwitnąco, przerwa w pracy chyba ci służy. -
Ucałował ją w policzek i odsunął się na bezpieczną odległość jeszcze zanim
Madlen zdołała jakkolwiek zareagować. - Nie wiedziałem, że prowadzisz.
–Potrzebowałam samochodu, kiedy Lisa szła do szkoły, nie
mogłam puścić jej autobusem samej, bo była za mała, ani nie mogłam jej
odprowadzać, bo był za daleko i przecież pracowałam. - Odparła, a jej wypowiedź
trwała zadziwiająco długo. Jej bezsensowny stres zupełnie ją paraliżował.
–Jasne. Słyszałem, że te samochody są całkiem dobre. -
Rzucił, najwyraźniej próbując jakoś podtrzymać rozmowę.
–Wiesz, mój samochód na tle twojego Audi wypada raczej blado.
- Grymas na je twarzy pojawił się mimowolnie, a ciśnienie trochę się podniosło.
Niewiele osób potrafiło w tak krótkim czasie zepsuć lub naprawić jej nastrój.
On działał w tej kwestii cuda. Czuła się jak zakochana nastolatka. On miał być
impulsem, który rozbudzał burzę jej hormonów. Tylko że ona przecież miała na
karku ponad trzydzieści lat...
–Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć... Poza tym może
samochody to nie najlepszy temat, wybacz. - Zreflektował się szybko. - Wejdźmy
do domu. Przygotowałem obiad.
Mężczyzna postanowił zignorować pytające spojrzenie kobiety i
odwrócił się zanim zdążyła rzucić jakimś niekoniecznie miłym komentarzem. Miała
cięty język, zwykle tylko w rozmowach z nim. Zawsze go to zadziwiało, jeszcze
przed ich związkiem, w trakcie i jak widać teraz, po latach, nadal nie wyszła z
formy.
Chcąc rozluźnić atmosferę, kiedy otworzył drzwi do domu i
przepuścił kobiety w drzwiach, położył dłoń na tali Madlen. Delikatnie pchnął
ją do przodu, bo widział, że ma opory, które swoją drogą, nie miały żadnego
sensu.
Pospiesznie strąciła jego dłoń i przyspieszyła, przekraczając
próg i stając dopiero dwa metry dalej. Bill w tym czasie cofnął się po walizkę
swojej córki i kiedy już we troje byli w środku, zmierzył obie wzrokiem.
- Więc witam w moim małym królestwie! – Rzucił, na co Lisa wybuchnęła
śmiechem. – No co, chciałem żeby było jakoś… uroczyście.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Jej matka nadal stała
dziwnie spięta, zbyt skupiona na tym, co czeka ją w najbliższych godzinach i
dniach, by zauważyć, że to czego tak bardzo się obawiała właśnie się działo.
Była w domu Billa Kaulitza, swojego byłego chłopaka, ojca
swojej córki, tego którego kiedyś kochała, potem znienawidziła i unikała przez
prawie siedemnaście lat. Życie zdecydowanie stroiło sobie z niej żarty i
bynajmniej były one zabawne.
- Mogę spać w tym samym pokoju, co ostatnio? – Zapytała
dziewczyna.
- Jasne. – Mężczyzna nie zdążył powiedzieć już nic więcej, a
blondynka zabrała od niego walizkę i ruszyła w stronę schodów, w biegu rzucając
wesołe „dzięki”.
Zostali sami. Spełniała się kolejna z obaw Madlen. Bała się
tego i jednocześnie na to czekała, bo czuła, że taka sytuacja oprócz
skrępowania może przynieść wiele innych skutków. Niekoniecznie dobrych,
szczególnie na dłuższą metę, ale kto powiedział, że nieprzyjemnych? Zawsze
karciła się w myśli, kiedy tylko przychodziło jej to do głowy, a mimo to nie
mogła się tego pozbyć. Natrętnego poczucia, że Bill mógłby jeszcze być kimś
ważnym, nawet tylko na chwilę, ekscytacji na myśl o czymś tak
nieodpowiedzialnym i szczeniackim, czego smaku nie czuła od lat, będąc samotną,
nazbyt rozważną i ułożoną matką, tęskniącą za mężczyzną z jej marzeń…
- Mad? – Wyrwana z zamyślenia spłonęła rumieńcem. Zachowywała
się gorzej, niż swoja córka. – Jesteś chyba wykończona, zresztą po tak długiej
drodze to nic dziwnego. – Pokiwała twierdząco głową, starając się przyjąć
poważny i skupiony wyraz twarzy. Na marne. – Zaprowadzę cię do twojej sypialni,
przy niej jest łazienka. Wszystko jest dla ciebie przygotowane, możesz wziąć
prysznic, jeśli masz ochotę, albo położyć się spać. Obiad poczeka, jeśli nie
jesteś teraz głodna.
- Dobrze. – Kobieta kiwnęła głową zbyt nerwowo, ale mężczyzna
postanowił tego nie komentować. Madlen również przemilczała jego chytry uśmiech
i potulnie ruszyła w górę schodów.
Na dźwięk słowa „sypialnia” zalała ją kolejna fala myśli i
emocji godnych czternastolatki, których nijak nie potrafiła uspokoić.
^^ ^^ ^^ ^^
- Lisa jest na siłowni. Testuje sprzęt. – Rzucił mężczyzna,
widząc kobietę nieśmiało zaglądającą do salonu. Wyglądała, jakby bała się, że
ktoś ją zobaczy, jakby robiła coś złego. A przy okazji była śliczna. Miała
makijaż, ale wyjątkowo delikatny, włosy najprawdopodobniej świeżo umyte w
nieładzie opadały na jej ramiona. Czarne jeansy opinały jej zgrabne nogi, a
bordowy cienki sweter z dekoltem w serek nadawał jej nieco pikanterii. Miała
piękne dłonie, jeden drobny pierścionek i te czerwone paznokcie. Bill mierzył
ja wzrokiem, oczekując jakiejś reakcji, w międzyczasie dochodząc do wniosku, że
zdecydowanie jest estetą. Nawet kobiety, które go otaczały, były piękne.
Niezależnie od wieku, koloru skóry, profesji i miliona innych rzeczy, miały w
sobie to coś, czego szukają faceci. A mimo to on wciąż był sam. – Myślałem, że
jej szukasz, skoro tak tu zaglądasz.
- Nie, nie. Po prosu wstałam i przyszłam tutaj…. Ten dom
jest… Wielki. – Bill uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Owszem, jest. – Zostawił gazetę, którą akurat przeglądał i
podszedł do Madlen. – Chodź do kuchni, zrobię ci herbatę i obiad. – Zamilkł na
chwilę, a kiedy wprowadził ją do kuchni odwrócił się do niej przodem ze
zmarszczonym czołem. – Zrobiłem warzywną zapiekankę z makaronem i mogę ci ją
odgrzać, chyba że dasz się namówić na wypad do jakiejś restauracji. Wiesz,
odgrzewane żarcie to nie to samo. Lisa jadła kiedy spałaś. Ciągle ma masę
energii.
- Wiesz, Bill, chyba jednak skuszę się na twoją kuchnię. –
Usiadła przy stole i obserwowała, jak mężczyzna zgrabnie porusza się między
kuchennymi szafkami. W jej rodzinnym domu ojciec nigdy nie robił nic w domu.
Gotowanie, sprzątanie, wszystko to należało do obowiązków kobiet. Wpoił jej
taki sposób życia i pewnie przez to szukała mężczyzn, którzy hołdowali
tradycyjnemu podziałowi obowiązków. Choć momentami przechodziło jej przez myśl,
że jej ojciec był w tym zbyt rygorystyczny. – Dziś wolałabym zostać w domu. Jestem
trochę otępiała po tej drzemce. Poza tym, możesz tak wychodzić z kim chcesz i
gdzie chcesz? A prasa?
- Trochę się pozmieniało, Mad, mówiłem ci. Nowe kontrakty i
nowe zasady. Poza tym… To na razie tylko pomysł, nie ma konkretów, ale może
kolejna płyta będzie już naszą ostatnią. Reszta zespołu ma rodziny, angażują
się w nie bardziej, niż w zespół. Nie mam do nich pretensji, wręcz przeciwnie. Sam
albo ułożę sobie życie prywatne, albo rozpocznę karierę solową. W podwójnym
znaczeniu tego słowa. – Oboje się uśmiechnęli. Byli spięci, ale sen dobrze
zrobił kobiecie i jej myślenie było już trzeźwe. Podchodziła do tego spotkania
jak przystało na zrównoważoną, dojrzałą kobietę.
- No tak. Układanie sobie życia z gwiazdą pewnie nie należy
do łatwych. – Chciała podtrzymać rozmowę, ale nie bardzo wiedziała jak. Oboje
czuli, że jest między nimi jakaś ściana, blokada, która nie pozwalała im zachowywać
się w pełni swobodnie.
- Próbowałaś i jak widać, nie wyszło ci to na dobre. – Bill
cały czas coś robił, więc nawet na nią spojrzał. – Ale chyba nie będziemy się o
tym rozwodzić?
- Tak, to chyba nie ma sensu. – Mężczyzna włożył naczynie do
piekarnika i odwrócił się do swojej rozmówczyni. – Lisa chciałaby przyjechać do
ciebie w trakcie przerwy zimowej. Teraz powinna być w szkole, nie tu, ale
sądzę, że to pomoże jej wrócić do normalności. Ostatnio w szkole pojawiła się
jakaś dziennikarka…Chyba lepiej, żeby zrobiła sobie przerwę i odetchnęła, bo
ostatnio i tak na niczym nie mogła się skupić.
- Jasne, niech przyjeżdża. A może razem gdzieś wyjedziemy?
- Ja w to nie wnikam, Bill. Mam tylko nadzieję, że nie
wydarzy się nic gorszego, niż dotychczas. Jeśli gdzieś pojedziecie Lisa na
pewno się ucieszy. – Odparła szybko kobieta. Przeszło jej przez myśl, że
mężczyzna mówiąc „razem” miał na myśli również ją, ale bała się o to zapytać.
Wątpliwości były chyba lepsze od przykrej prawdy.
- Myślałem, że ty też mogłabyś jechać. – Usiadł naprzeciwko
niej przy stole. Kobieta przez chwilę nie odpowiadała. Patrzyli sobie prosto w
oczy i mimo szumu piekarnika i odgłosów jakiegoś programu publicystycznego,
dochodzących z sąsiedniego pokoju, czuli się jakby grali w jakimś filmie.
Dramacie, albo co gorsza tanim romansidle…
- Jesteśmy dorośli, Bill, ale ja nadal jestem kobietą. Proszę
cię, waż swoje słowa, bo ja nie chcę się zawieść. – Wyrzuciła z siebie prawie
szeptem. Jakby nie chciała, aby blondyn ją usłyszał. Ale słyszał ją aż za
dobrze, a jej słowa go uderzyły. Miała rację, nie zachowywał się racjonalnie.
Robił jej nadzieję na coś więcej, a przecież dopiero co zdecydował się odzyskać
Kate. – A teraz możesz zalać herbatę, bo woda się zagotowała.
^^ ^^ ^^ ^^
Mała dziewczynka pokrzykiwała wesoło, uderzając plastikową
zieloną łyżeczką o mały talerzyk z zupą. Pomarańczowe kropki powoli pojawiały
się wszędzie wokół niej – na blacie stołu, jej różowej bluzeczce i wesołej
buzi. Zdecydowanie nie była głodna i w momencie, kiedy jej mama wyszła na chwilę
z kuchni, by znaleźć dzwoniący telefon, postanowiła urządzić sobie z obiadu
zabawę. Jej ogromne zielone oczy błyszczały, cała emanowała tą uroczą dziecięcą
radością.
- Tak, słucham? – Kobieta weszła do kuchni z telefonem przy
uchu. Z grymasem na twarzy podbiegła do swojej córki i zabrała jej łyżeczkę.
Pogroziła palcem, a w międzyczasie starała się skupiać na słowach swojego
rozmówcy.
- Dzień dobry. Z tej strony Elen Grübel z biura projektowego
ProHaus. Czy dodzwoniłam się do pani Camilli Kaulitz? – Poznała ten głos.
Ciepły, choć bardzo profesjonalny. Ten sam, który niedawno witał ją, kiedy
wchodziła do biura, w którym chciała pracować. Ta myśl obudziła w niej
entuzjazm, który zdołał zniwelować zdenerwowanie bałaganem, jaki wokół niej
zapanował. Oczy miała nienaturalnie duże, a z twarzy nie schodził jej uśmiech.
- Dzień dobry. Tak, słucham. – Camilla wstrzymała oddech.
Usiadła obok córki, zupełnie nie zwracając uwagi że ta nadal robi wokół siebie jeszcze
większy bałagan, świetnie radząc sobie bez
łyżeczki. Zatapiała małe rączki w talerzyku z jedzeniem, co okazało się jeszcze
ciekawszym i przyjemniejszym zajęciem. Pokrzykiwała wesoło chlapiąc na
wszystkie strony.
- Niedawno złożyła u nas pani swoje podanie, które zostało
pozytywnie rozpatrzone. Chcemy zaprosić panią na spotkanie z właścicielem
naszego biura i ustalenie szczegółów naszej współpracy. – wyjaśniła kobieta, a
czarnowłosa poczuła jak w jej krwi wzrasta poziom adrenaliny, a żołądek się
kurczy z nagłego przypływu ekscytacji.
- Naprawdę? Kiedy mam się stawić w biurze? – Była zachwycona.
Pierwszy raz od wielu lat czuła, że osiągnęła sukces. To było jej własne małe
zwycięstwo.
- Czy odpowiada pani jutrzejszy termin? Na godzinę 10?
- Oczywiście. Idealnie, jutro o 10. – Uśmiech nie schodził
jej z twarzy. Nie sądziła, że to wszystko stanie się tak szybko.
- W takim razie do widzenia, pani Kaulitz. W razie problemów,
proszę dzwonić.
- Do widzenia.
Nie ukrywała radości. Po głosie poznała, że kobieta która do
niej zadzwoniła – najprawdopodobniej jej nowa znajoma z pracy, zaraziła się jej
entuzjazmem. Miała przyjemny głos. Pamiętała ze swojej ostatniej wizyty w
biurze, że była to kobieta po czterdziestce, z burzą blond loków, w trochę
staromodnej sukience i żakiecie o nasyconym pomarańczowym kolorze.
- Olivka, wracamy do pracy! – Dziewczynka śmiała się wesoło i
dalej bawiła się swoim obiadem. Nie rozumiała, jak wiele zmian niesie ta mała
rewolucja w życiu jej matki… - Jutro czeka cię dzień z tatusiem, poradzicie
sobie, prawda? – Kobieta bezwiednie mówiła do swojej córki, zabierając jej
narzędzia zbrodni i biorąc na ręce. Zaniosła ją szybko do łazienki, a tam
zdjęła brudne ubranka i zabrała się za mycie pomarańczowych od marchewki buzi i
rączek małej Olivii. – Tylko jutro masz być grzeczna, moja droga. Tatuś może
nie wytrzymać nerwowo takich atrakcji. – Wzięła przebraną dziewczynkę na ręce i
idąc korytarzem spojrzała w lustro. Kochała swoją córkę, wszystkie swoje
dzieci, ale była w pełni gotowa na powrót do pracy.