Czas mijał zdecydowanie za szybko. Dopiero teraz, kiedy ich
pobyt w Hamburgu dobiegał końca, coś zaczęło się dziać. Madlen chodząc po domu
zbierała już swoje rzeczy, żeby nic nie zostawić, a będąc na mieście coraz
częściej wspominała, że nie może robić zakupów, bo nie zmieści się do torby,
albo przeciwnie, że musi kupić coś i ugotować dobry obiad, żeby odwdzięczyć się
Billowi za takie miłe przyjęcie. W tym wszystkim była pewna doza smutku i
goryczy, którą Lisa świetnie wyczuwała. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jej
rodzice podchodzili do siebie z takim dziwnym dystansem, który co gorsza, wciąż
się powiększał. Rozmawiali, ale miała wrażenie, jakby jej matka z jakiegoś
powodu obraziła się na Billa, albo zwyczajnie przestała mu ufać. Z jej
obserwacji nie wynikało jednak, żeby miała ku temu powody.
Kończyli kolację. Madlen spędziła przy niej sporo czasu,
zrobiła świetny makaron z owocami morza, bo usłyszała, że Bill za nimi
przepada. Sama wybrałaby pewnie coś zupełnie innego, w kuchni była raczej
tradycjonalistką, ale ostatnio dziwnym trafem pozwalała sobie na wiele swobody
i eksperymentów. Jedzenie wszystkim smakowało, atmosfera była całkiem miła, ale
Lisa nadal miała poczucie, że coś nie gra. Zaczynała się nawet irytować, że
Bill zupełnie na to nie reagował, jakby nie dostrzegł żadnej różnicy w jej
zachowaniu.
- To może ja pozmywam? – Rzuciła Lisa. Wszyscy powoli
kończyli jeść i cisza zaczynała być męcząca.
- Nie, po co? Pomogę ci i wrzucimy wszystko do zmywarki. –
Bill machnął ręką i spokojnie kończył jedzenie. Może nie był to najciekawszy
temat do dyskusji, ale gdyby go podtrzymać, to pozbyliby się tej niewygodnej
ciszy.
- No dobrze… Ja dziś chyba jeszcze wyjdę na spacer.–
Próbowała dalej. Wiedziała, że jej matce ten pomysł może się nie spodobać, a to
był dobry pretekst do rozmowy. Madlen w takim momencie zawsze musiała się
wtrącić.
- Sama? Jest trochę późno… - Blondynka rzuciła okiem na
zegarek, po czym jeszcze raz przyjrzała się swojej córce. – Zresztą… Tylko nie
odchodź za daleko.
- Naprawdę? – Lisa przestawała rozumieć całą tą sytuację. Z
jednej strony Madlen była nie w humorze, z drugiej jednak pozwalała jej na
rzeczy, które wcześniej stanowiły nie lada problem. Oboje wydawali się zamyśleni
i nieobecni. - No dobra… - Spojrzała na
nich jak na kosmitów i wstała od stołu zabierając ze sobą swój talerz. – To
dziękuję, pójdę już.
- W takim razie zostaw naczynia, ja się tym zajmę. – Rzucił
życzliwie mężczyzna. – Gdybyś chciała wejść do sklepu, czy cokolwiek, to weź
moją kartę kredytową. Pin to mój rok urodzenia.
- Raczej nie planuję zakupów o tej porze i to w tej okolicy,
ale ok… Dzięki, Bill.
Lisa wyszła i zostawiła Billa oraz Madlen we wciąż
gęstniejącej atmosferze. Kobieta wydawała się być zajęta posiłkiem i nie
reagowała na natrętny wzrok blondyna wbity w jej osobę.
- Ile dni jeszcze zostaniecie? – Zapytał, by zwrócić na
siebie jej uwagę.
- A co, masz nas dość? – Zapytała żartem, choć ton jej głosu
nie do końca na to wskazywał. – Cztery dni i wracamy od Monachium. I tak za
długo siedzimy ci na głowie.
- Mnie to nie przeszkadza. – Po raz kolejny wzruszył
ramionami. Wyprostował się na krześle i cały czas lustrował swoją towarzyszkę.
- Ja już skończyłam, pozbieram naczynia. – Rzuciła, kiedy
cisza i jego spojrzenie zaczęły jej dokuczać.
- Mówiłem, że ja to zrobię. – Wstał i zabrał jej talerz
sprzed nosa. Zbierał się cały wieczór, próbował się zmotywować, ale wciąż nie
mógł poprosić jej o rozmowę. Właściwie mógłby po prostu to z siebie wyrzucić,
bez większych wstępów, ale sądził, że to byłoby nieco… nieodpowiednie. Chciał
postawić sprawę jasno, ale w praktyce okazało się to o wiele trudniejsze, niż
wcześniej przypuszczał. Usłyszał, jak Lisa zbiega po schodach i nie
zatrzymując się krzyczy coś na pożegnanie. Potem tylko trzask zamykanych drzwi i
znowu zupełna cisza. To był idealny moment. – Mad, musimy porozmawiać.
- Wiem, przecież o tym mówiliśmy. – Odparła, udając brak
zainteresowania jego słowami. On jednak czytał z niej jak z otwartej księgi i
wyraźnie widział, że ją to zaintrygowało. Zobaczył nawet iskry nadziei w jej
oczach…
- Nie, ja nie w tym sensie. Musimy porozmawiać teraz. Ja to
przemyślałem i chcę, żeby nasza sytuacja była czysta. – Dodał wyjaśniając. –
Najpierw włączę zmywarkę, a potem do ciebie przyjdę.
Zebrał rzeczy ze stołu i tak po prostu wyszedł. Madlen miała
ochotę uderzyć go w głowę czymś ciężkim. Zaczął, żeby potem zostawić ją samą z
mętlikiem w głowie i duszą na ramieniu.
Kaulitz był sadystą. Był draniem, a w swoim zachowaniu był
wyrachowany jak mało kto, ale miał również to pożądane i wciąż nie zdefiniowane
„coś”. Kochała go. To uczucie było silniejsze, niż powinno, po tym wszystkim,
co kiedyś jej zafundował.
Miała nadzieję, że za chwilę usłyszy od niego dokładnie to
samo wyznanie w jej kierunku.
^^ ^^ ^^ ^^
Nie miała ochoty na spacer. Nogi same poniosły ją do obrzeży
ekskluzywnego osiedla swojego ojca, gdzie znajdował się jedyny przystanek
autobusowy w tej okolicy. Spojrzała na rozkład i szybko odnalazła autobus, który
zawiózł ją potem do najbliższego centrum handlowego. Może zrobi użytek z karty
ojca… A przy okazji będzie miała czas na przemyślenie swojej sytuacji. Chciała
tu zostać, bo powoli zaczynała żyć tym miejscem.
Hamburg stał się jej nowym domem. Miała tu ojca i matkę,
mieszkali w jednym domu jak zwykła, kochająca się rodzina, bo choć trudno
nazwać relacje jej rodziców związkiem, to nie kłócili się, rozmawiali ze sobą…
Byli zwyczajni, a ta zwyczajność paradoksalnie była dla niej bardzo wyjątkowa.
Prócz tego było nowe otoczenie. Show biznes, który może nie pociągał jej do
końca, stawał się jej coraz bliższy. Nie chciała być gwiazdą, ale z przyjemnością obcowała z celebrytami i
coraz bardziej jej się to podobało. Właściwie… Myśl o kolejnej imprezie, czy
wizycie w siedzibie Universalu była kusząca tylko pod warunkiem, że wchodziłoby
w to spotkanie Georga. Wiedziała, że Bill często się z nim widywał i miała
nadzieję, że planuje coś na najbliższy czas. Nie przepuści żadnej okazji, by
jeszcze raz go spotkać. Nawet, jeśli to idiotyczne, nawet jeśli na tym
spotkaniu miałoby się skończyć, wiedziała, że musi go zobaczyć.
Z głową w chmurach dotarła na miejsce. Weszła do budynku i od
razu ściągnęła szeroki szal w kolorze czekolady, który nosiła ze sobą niemal
wszędzie. Rozejrzała się po witrynach i nie minęło kilka sekund, a ona już
wiedziała, że decyzja o przyjeździe tutaj była słuszna.
Przydymiony, jakby brudny różowy kolor delikatnego materiału
odbijał się od czarnego tła sklepowej wystawy. To od razu rzuciła się jej w
oczy. Sukienka wydawała się bardzo kobieca i delikatna. Może wręcz niezbyt
odpowiednia na jesień, ale to nie grało już żadnej roli. Zakochała się w niej i
po kilku minutach biegła do przymierzalni z różowym materiałem powiewającym na
wieszaku, który dumnie dzierżyła w dłoni.
Ubrała ją i od razu wiedziała, że po pierwsze, sukienka
będzie prezentem od Billa, który tak wspaniałomyślnie pożyczył jej kartę, a po
drugie, że Georg musi ją w niej zobaczyć. Podczas pierwszego spotkania Billa,
więc również Georga, czuła się kobieco i wyzywająco. Co tu dużo mówić, bez
problemu uwiodła sławnego rockmana. Ale teraz czuła się o niebo lepiej.
Ubrana, a nie przebrana. Materiał delikatnie opinał jej ciało, idealnie
podkreślał jej biust i talię. Uwydatniał wszystko i właściwie niewiele
odkrywał. Dekolt w łódkę, lekko rozkloszowana, do połowy uda… W swojej
prostocie była idealna.
Już sobie wyobrażała, jak Georg zareaguje, kiedy ją w niej
zobaczy. W głowie miała scenariusz tego wieczoru, mimo, że nie była nawet
pewna, czy w ciągu kilku następnych dni, będzie jeszcze miała okazję ją założyć
i zrealizować swoje marzenia…
To zaskakujące, jak zakupy mogą poprawić nastrój. Dopiero
przy kasie Lisa zorientowała się, że cena tej sukienki zdecydowanie przekracza
ceny innych jej ubrań i może w zwykły dzień, w normalnych warunkach, w centrum
handlowym w Monachium musiałaby z żalem odwiesić ją na miejsce, ale tu był inny
świat. Zapłaciła kartą swojego ojca z wyraźną lekkością, bo była świadoma, że
to nijak nie wpłynie na jego stan majątkowy. Pewnie nawet nie zauważy tego
małego ubytku…
Na dowód tego, że w Hamburgu nic nie jest normalne, zaraz po
wyjściu ze sklepu doznała kolejnego szoku. Znów wpatrywała się w punkt przed
sobą, jakby doznała objawienia i znów w głowie widziała już swoją przyszłość.
Tym razem była to zupełnie inna wizja. Nie widziała siebie w nowej sukience,
ale siebie rozmawiającą ze swoim nowopoznanym przyjacielem.
Mimo okularów i luźnej czapki od razu poznała Georga i bez
chwili zastanowienia ruszyła w jego kierunku. Dopiero w momencie, kiedy i on ją
zauważył i nawet do niej pomachał, zauważyła jeszcze jeden drobny szczegół.
Mężczyzna nie był sam.
U jego boku stała sporo od niego niższa kobieta z prostymi
miedzianymi włosami do ramion. Miała drobną, ale kobiecą figurę oraz
przykuwający uwagę uśmiech. Jej usta zdawały się być stworzone tylko do
uśmiechania się, jakby były przytwierdzone w ten sposób do jej twarzy i nie
dało się tego nijak zmienić. Może, gdyby nie nagłe uderzenie zazdrości, Lisa
stwierdziłaby, że wygląda ona na miłą osobę. Może, gdyby Lisa nie dostrzegła w
niej konkurentki, skupiłaby się raczej na Georgu. Może wtedy uświadomiłaby
sobie, że dostrzeżenie tego wszystkiego w ułamkach sekund nie jest do końca
normalne, a wybieganie w przyszłość i snucie scenariuszy tego spotkania jest
bezcelowe. Ale ona była zazdrosna, cholernie zazdrosna i co najgorsze
uświadomiła sobie, że właściwie dla niego musi być zwykłą gówniarą. Kobieta u
jego boku wyglądała na jakieś trzydzieści parę lat. Nigdy nie sądziła, że bycie
młodszą można postrzegać w kategoriach wady…
- Lisa, ty chyba mnie śledzisz. – Georg podszedł do niej i
bez żadnych wstępów objął ją swoimi silnymi ramionami. Dziewczyna odruchowo
wzięła głęboki wdech napawając się cudownym zapachem jego perfum. – Poznajcie się.
To Jenny, zrobiła mi niespodziankę i dosłownie dwie godziny temu stanęła w
drzwiach mojego mieszkania. Czy to nie cudowna kobieta? A ta oto młoda dama o
imieniu Lisa to córka Billa, jego lepsza i młodsza damska wersja.
Kobieta z uśmiechem podała dłoń nowo poznanej blondynce. Lisa
chcąc nie chcąc odwzajemniła gest.
- Georg mi o tobie wspominał. – Zaczęła Lisa, po chwili
dochodząc do wniosku, że trochę dziwnie to zabrzmiało. Chciała szybko zmienić
temat, a najlepiej to po prostu się stąd ulotnić i zapomnieć, że cała ta
sytuacja miała miejsce. – Robicie zakupy? – Georg zmarszczył czoło i cicho się
roześmiał.
- Zwykle po to ludzie przychodzą do sklepu. – Rzucił,
szczerząc się do niej wesoło i ostentacyjnie pomachał jej przed oczami
reklamówką. To nie miało w sobie ani krzty złośliwości, czy wyrzutu, a Lisa i
tak miała ochotę zapaść się pod ziemię. Miała wrażenie, że wychodzi przed nimi
na skończoną idiotkę. – Musieliśmy zaopatrzyć się w jakieś jedzenie.
- A, no tak. To ja już wam nie przeszkadzam. – Kobieta
obserwowała całą rozmowę z boku, ani razu się w nią nie włączając. Może i była
sympatyczna, ale chyba chciała to ukryć i wcale nie najgorzej jej to
wychodziło. Milczała, jakby z boku oceniała swoich towarzyszy. Przynajmniej
taką widziała ją teraz Lisa.
- Jesteś sama? Może chcesz, żeby odwieźć cię do domu? –
Zaproponował mężczyzna, kiedy blondynka powoli zaczęła się wycofywać, jakby
zaraz miała puścić się biegiem z dala od nich. Nie bardzo rozumiał jej
zachowanie, ale jednocześnie nie zaprzątał sobie tym głowy.
- Nie trzeba. – Odparła z krzywym uśmiechem wyrysowanym na
twarzy.
- Miło było cię poznać, Lisa. – Rzuciła jeszcze kobieta,
zanim blondynka zdążyła się odwrócić i bez żadnego pożegnania ruszyła w
kierunku głównego wyjścia.
Zwolniła dopiero wtedy, kiedy zimny wiatr uderzył ją w twarz,
jakby chciał ją otrzeźwić. Głośno westchnęła i już wolniej ruszyła w kierunku
przystanku. Spojrzała na rozkłady jazdy i dopiero wtedy uzmysłowiła sobie, że
nic nie widzi. Oczy zaszły jej łzami, nie potrafiła już dłużej ich zatrzymywać.
Stała tam zupełnie sama i tak po prostu płakała. Gdyby ktokolwiek ją teraz
widział, pewnie powinna spalić się ze wstydu, ale ona miała to gdzieś.
Była dla niego nikim i teraz to wiedziała. Tylko że to
zupełnie nic nie zmieniało. Z zamkniętymi oczami nadal widziała tego dupka,
który zdołał ją w sobie rozkochać w jeden, krótki dzień, nadal czuła zapach
jego perfum na swojej kurtce i nadal chciała dalej go oglądać.
Jak bardzo można być zaślepionym przez uczucie?
^^ ^^ ^^ ^^
- Długo jeszcze?
Blondynka stanęła w drzwiach kuchni jakieś dwie minuty temu.
Skrzyżowała ręce na piersi i zacisnęła usta w cienką linię. Była cierpliwa i
patrzyła jak mężczyzna powoli wkładał kolejne naczynia do zmywarki, jakby miał
do czynienia z bombą, albo od rozbicia szklanki zależały losy świata. Miała
świadomość, że jego zastawa nie należała do najtańszych, ale na litość boską,
nawet schorowany emeryt z Parkinsonem zrobiłby to sprawniej.
- Zaraz kończę. – Odparł spoglądając na nią przez ramię.
Madlen posłała mu wymowne spojrzenie spod uniesionych brwi i podeszła
zabierając mu talerze z rąk.
Nie minęły trzy minuty, a po pomieszczeniu rozniósł się szum
włączonej zmywarki. Kobieta założyła ręce na biodra i po raz kolejny spojrzała
na Billa z wyraźnym zniecierpliwieniem.
- Już skończyłeś. I?
- Madlen, daj mi się ogarnąć. Mówiłem, że do ciebie przyjdę.
– Zaczął z wyrzutem.
- Nie zachowuj się jak gówniarz, Bill! – Przerwała mu, nie
wytrzymując już jego wymówek. Zachowywał się jakby miał jej zaraz powiedzieć,
że ktoś z jej rodziny nie żyje, a nie określić się w sprawie ich ewentualnego
związku. W tym momencie zupełnie straciła ochotę na jakiekolwiek rozmowy z nim.
– Masz mi powiedzieć wprost, o co ci chodzi. Tutaj. Teraz. – W odpowiedzi
usłyszała przeciągłe westchnienie. – W przeciwnym razie Bill, nie mamy o czym
rozmawiać. Jeśli nie jesteś na tyle dojrzały, by zwyczajnie mi coś powiedzieć,
to wybacz, ale ograniczenie naszych kontaktów do koniecznego minimum będzie
jedynym słusznym wyjściem.
- Mad, wyluzuj się, dobrze? – Stanął naprzeciw niej i złapał
ją za dłonie. Zawsze w nerwach wymachiwała rękoma, nie panowała nad tym i
pewnie nawet nie była tego świadoma. Bill wiele razy stawał tak przed nią,
jeszcze kiedy byli nastolatkami, i trzymał ją tłumacząc jej coś i uspokajając
jej skołatane nerwy. Zwykle działało. Dziś, mimo że przybrał spokojny ton i
kciukami delikatnie gładził jej dłonie w jej oczach wciąż widział ogień. – To
wszystko nie tak.
- Przestań pieprzyć, Bill. – Wyrwała mu swoje dłonie. Chciała
stworzyć między nimi większy dystans, bo czuła, że to co zaraz jej powie nie
może się jej spodobać. Nie chciała wtedy na niego patrzeć. Chciała by wreszcie
to z siebie wyrzucił i dał jej spokój. Dopiero w natłoku tych rozpaczliwych
myśli zauważyła jak szybko zrobiła sobie nadzieję i pozwoliła sobie sądzić, że
ma prawo czegokolwiek od niego oczekiwać.
- Madlen, ok, trochę przegiąłem. – Spojrzała na niego
pytająco. – Chciałem trochę potrzymać cię w niepewności, licząc na to, że jak
wejdę w końcu do salonu to już po twoich oczach poznam, co chciałabyś usłyszeć.
Ale wlazłaś mi do kuchni, popsułaś cały plan, a tym swoim wzrokiem chyba
chciałaś mnie zabić. – Wyrzucił jej robiąc minę urażonego dziecka. Kobiety to
jednak najwyraźniej nie śmieszyło, bo niewzruszona czekała na dalsze
wyjaśnienia. – Zależy mi na tobie. Nie mogę nic obiecać, ale chcę spróbować
jeszcze raz, Madlen. Zacznijmy jeszcze jeden raz.
- Czy ty się, człowieku, dobrze czujesz? – Zaczęła po chwili.
Jej głos nie wskazywał na radość i szczęście. Bill już chciał odpowiedzieć,
kiedy Madlen postanowiła kontynuować. – Ja rozumiem wszystko i naprawdę wiele
potrafię znieść, ale ten cyrk, który sobie urządziłeś, to było niepoważne,
nieodpowiedzialne, niedojrzałe i tak idiotyczne, że tylko ty mogłeś na coś takiego
wpaść! Ty mówisz o przyszłości, o uczuciach, o związku, a bawisz się ze mną w
jakieś gierki? Masz prawie czterdziestkę na karku, Kaulitz! Dorośnij!
- Ale… Madlen, przecież ja nic nie zrobiłem. Chciałem
przynieść ci wino, porozmawiać, na spokojnie… Chciałem, żeby było romantycznie,
czy coś… - Kobieta tylko prychnęła pod nosem nawet na niego nie spoglądając. –
No i co? Ty już nie chcesz? – Madlen milczała jak zaklęta. Rzuciła mu krótkie,
pełne złości spojrzenie i bez słowa ruszyła do wyjścia. – Madlen, ale powiedz
coś! Nie zachowuj się tak!
- Jak? – Odwróciła się stojąc już w progu kuchni. – Jak ty?
Nie, nie jestem taka.
- No więc? – Zapytał, gubiąc się już zupełnie w tej rozmowie.
Nie jest taka, więc nie udaje i naprawdę ma go już gdzieś, czy nie jest taka,
więc od razu powie mu, że też jej zależy…?
- No więc weź to wino, o którym mówiłeś i przyjdź do tego
cholernego salonu, czy gdzie tylko chcesz i powiedz mi to wszystko jeszcze raz,
tak jak chciałeś i niech będzie romantycznie, czy jakkolwiek inaczej. I już
nigdy więcej się z tego nie wycofuj, Bill, tylko o to cię proszę.
To powyżej jest... dziwne. Treściowo nawet lubię ten rozdział, choć niewiele się dzieje, ale od strony technicznej jest źle. Bardzo źle. To miejsce po prostu nie sprzyja pisaniu, o.
Taka jest moja opinia, ale ciekawa jestem, co sądzicie Wy.
I przy okazji witam nowych czytelników, którzy się ostatnio pojawili! Miło widzieć nowe nicki ;)
Pozdrawiam!