środa, 19 listopada 2014

Trzydziesty drugi




Czas mijał zdecydowanie za szybko. Dopiero teraz, kiedy ich pobyt w Hamburgu dobiegał końca, coś zaczęło się dziać. Madlen chodząc po domu zbierała już swoje rzeczy, żeby nic nie zostawić, a będąc na mieście coraz częściej wspominała, że nie może robić zakupów, bo nie zmieści się do torby, albo przeciwnie, że musi kupić coś i ugotować dobry obiad, żeby odwdzięczyć się Billowi za takie miłe przyjęcie. W tym wszystkim była pewna doza smutku i goryczy, którą Lisa świetnie wyczuwała. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jej rodzice podchodzili do siebie z takim dziwnym dystansem, który co gorsza, wciąż się powiększał. Rozmawiali, ale miała wrażenie, jakby jej matka z jakiegoś powodu obraziła się na Billa, albo zwyczajnie przestała mu ufać. Z jej obserwacji nie wynikało jednak, żeby miała ku temu powody.

Kończyli kolację. Madlen spędziła przy niej sporo czasu, zrobiła świetny makaron z owocami morza, bo usłyszała, że Bill za nimi przepada. Sama wybrałaby pewnie coś zupełnie innego, w kuchni była raczej tradycjonalistką, ale ostatnio dziwnym trafem pozwalała sobie na wiele swobody i eksperymentów. Jedzenie wszystkim smakowało, atmosfera była całkiem miła, ale Lisa nadal miała poczucie, że coś nie gra. Zaczynała się nawet irytować, że Bill zupełnie na to nie reagował, jakby nie dostrzegł żadnej różnicy w jej zachowaniu.

- To może ja pozmywam? – Rzuciła Lisa. Wszyscy powoli kończyli jeść i cisza zaczynała być męcząca.

- Nie, po co? Pomogę ci i wrzucimy wszystko do zmywarki. – Bill machnął ręką i spokojnie kończył jedzenie. Może nie był to najciekawszy temat do dyskusji, ale gdyby go podtrzymać, to pozbyliby się tej niewygodnej ciszy.

- No dobrze… Ja dziś chyba jeszcze wyjdę na spacer.– Próbowała dalej. Wiedziała, że jej matce ten pomysł może się nie spodobać, a to był dobry pretekst do rozmowy. Madlen w takim momencie zawsze musiała się wtrącić.

- Sama? Jest trochę późno… - Blondynka rzuciła okiem na zegarek, po czym jeszcze raz przyjrzała się swojej córce. – Zresztą… Tylko nie odchodź za daleko.

- Naprawdę? – Lisa przestawała rozumieć całą tą sytuację. Z jednej strony Madlen była nie w humorze, z drugiej jednak pozwalała jej na rzeczy, które wcześniej stanowiły nie lada problem. Oboje wydawali się zamyśleni i nieobecni.  - No dobra… - Spojrzała na nich jak na kosmitów i wstała od stołu zabierając ze sobą swój talerz. – To dziękuję, pójdę już.

- W takim razie zostaw naczynia, ja się tym zajmę. – Rzucił życzliwie mężczyzna. – Gdybyś chciała wejść do sklepu, czy cokolwiek, to weź moją kartę kredytową. Pin to mój rok urodzenia.

- Raczej nie planuję zakupów o tej porze i to w tej okolicy, ale ok… Dzięki, Bill.

Lisa wyszła i zostawiła Billa oraz Madlen we wciąż gęstniejącej atmosferze. Kobieta wydawała się być zajęta posiłkiem i nie reagowała na natrętny wzrok blondyna wbity w jej osobę.

- Ile dni jeszcze zostaniecie? – Zapytał, by zwrócić na siebie jej uwagę.

- A co, masz nas dość? – Zapytała żartem, choć ton jej głosu nie do końca na to wskazywał. – Cztery dni i wracamy od Monachium. I tak za długo siedzimy ci na głowie.

- Mnie to nie przeszkadza. – Po raz kolejny wzruszył ramionami. Wyprostował się na krześle i cały czas lustrował swoją towarzyszkę.

- Ja już skończyłam, pozbieram naczynia. – Rzuciła, kiedy cisza i jego spojrzenie zaczęły jej dokuczać.

- Mówiłem, że ja to zrobię. – Wstał i zabrał jej talerz sprzed nosa. Zbierał się cały wieczór, próbował się zmotywować, ale wciąż nie mógł poprosić jej o rozmowę. Właściwie mógłby po prostu to z siebie wyrzucić, bez większych wstępów, ale sądził, że to byłoby nieco… nieodpowiednie. Chciał postawić sprawę jasno, ale w praktyce okazało się to o wiele trudniejsze, niż wcześniej przypuszczał. Usłyszał, jak Lisa zbiega po schodach i nie zatrzymując się krzyczy coś na pożegnanie. Potem tylko trzask zamykanych drzwi i znowu zupełna cisza. To był idealny moment. – Mad, musimy porozmawiać.

- Wiem, przecież o tym mówiliśmy. – Odparła, udając brak zainteresowania jego słowami. On jednak czytał z niej jak z otwartej księgi i wyraźnie widział, że ją to zaintrygowało. Zobaczył nawet iskry nadziei w jej oczach…

- Nie, ja nie w tym sensie. Musimy porozmawiać teraz. Ja to przemyślałem i chcę, żeby nasza sytuacja była czysta. – Dodał wyjaśniając. – Najpierw włączę zmywarkę, a potem do ciebie przyjdę.

Zebrał rzeczy ze stołu i tak po prostu wyszedł. Madlen miała ochotę uderzyć go w głowę czymś ciężkim. Zaczął, żeby potem zostawić ją samą z mętlikiem w głowie i duszą na ramieniu.

Kaulitz był sadystą. Był draniem, a w swoim zachowaniu był wyrachowany jak mało kto, ale miał również to pożądane i wciąż nie zdefiniowane „coś”. Kochała go. To uczucie było silniejsze, niż powinno, po tym wszystkim, co kiedyś jej zafundował.

Miała nadzieję, że za chwilę usłyszy od niego dokładnie to samo wyznanie w jej kierunku.



^^  ^^  ^^  ^^



Nie miała ochoty na spacer. Nogi same poniosły ją do obrzeży ekskluzywnego osiedla swojego ojca, gdzie znajdował się jedyny przystanek autobusowy w tej okolicy. Spojrzała na rozkład i szybko odnalazła autobus, który zawiózł ją potem do najbliższego centrum handlowego. Może zrobi użytek z karty ojca… A przy okazji będzie miała czas na przemyślenie swojej sytuacji. Chciała tu zostać, bo powoli zaczynała żyć tym miejscem.

Hamburg stał się jej nowym domem. Miała tu ojca i matkę, mieszkali w jednym domu jak zwykła, kochająca się rodzina, bo choć trudno nazwać relacje jej rodziców związkiem, to nie kłócili się, rozmawiali ze sobą… Byli zwyczajni, a ta zwyczajność paradoksalnie była dla niej bardzo wyjątkowa. Prócz tego było nowe otoczenie. Show biznes, który może nie pociągał jej do końca, stawał się jej coraz bliższy. Nie chciała być gwiazdą, ale  z przyjemnością obcowała z celebrytami i coraz bardziej jej się to podobało. Właściwie… Myśl o kolejnej imprezie, czy wizycie w siedzibie Universalu była kusząca tylko pod warunkiem, że wchodziłoby w to spotkanie Georga. Wiedziała, że Bill często się z nim widywał i miała nadzieję, że planuje coś na najbliższy czas. Nie przepuści żadnej okazji, by jeszcze raz go spotkać. Nawet, jeśli to idiotyczne, nawet jeśli na tym spotkaniu miałoby się skończyć, wiedziała, że musi go zobaczyć.

Z głową w chmurach dotarła na miejsce. Weszła do budynku i od razu ściągnęła szeroki szal w kolorze czekolady, który nosiła ze sobą niemal wszędzie. Rozejrzała się po witrynach i nie minęło kilka sekund, a ona już wiedziała, że decyzja o przyjeździe tutaj była słuszna.

Przydymiony, jakby brudny różowy kolor delikatnego materiału odbijał się od czarnego tła sklepowej wystawy. To od razu rzuciła się jej w oczy. Sukienka wydawała się bardzo kobieca i delikatna. Może wręcz niezbyt odpowiednia na jesień, ale to nie grało już żadnej roli. Zakochała się w niej i po kilku minutach biegła do przymierzalni z różowym materiałem powiewającym na wieszaku, który dumnie dzierżyła w dłoni.

Ubrała ją i od razu wiedziała, że po pierwsze, sukienka będzie prezentem od Billa, który tak wspaniałomyślnie pożyczył jej kartę, a po drugie, że Georg musi ją w niej zobaczyć. Podczas pierwszego spotkania Billa, więc również Georga, czuła się kobieco i wyzywająco. Co tu dużo mówić, bez problemu uwiodła sławnego rockmana. Ale teraz czuła się o niebo lepiej. Ubrana, a nie przebrana. Materiał delikatnie opinał jej ciało, idealnie podkreślał jej biust i talię. Uwydatniał wszystko i właściwie niewiele odkrywał. Dekolt w łódkę, lekko rozkloszowana, do połowy uda… W swojej prostocie była idealna.

Już sobie wyobrażała, jak Georg zareaguje, kiedy ją w niej zobaczy. W głowie miała scenariusz tego wieczoru, mimo, że nie była nawet pewna, czy w ciągu kilku następnych dni, będzie jeszcze miała okazję ją założyć i zrealizować swoje marzenia…

To zaskakujące, jak zakupy mogą poprawić nastrój. Dopiero przy kasie Lisa zorientowała się, że cena tej sukienki zdecydowanie przekracza ceny innych jej ubrań i może w zwykły dzień, w normalnych warunkach, w centrum handlowym w Monachium musiałaby z żalem odwiesić ją na miejsce, ale tu był inny świat. Zapłaciła kartą swojego ojca z wyraźną lekkością, bo była świadoma, że to nijak nie wpłynie na jego stan majątkowy. Pewnie nawet nie zauważy tego małego ubytku…

Na dowód tego, że w Hamburgu nic nie jest normalne, zaraz po wyjściu ze sklepu doznała kolejnego szoku. Znów wpatrywała się w punkt przed sobą, jakby doznała objawienia i znów w głowie widziała już swoją przyszłość. Tym razem była to zupełnie inna wizja. Nie widziała siebie w nowej sukience, ale siebie rozmawiającą ze swoim nowopoznanym przyjacielem.

Mimo okularów i luźnej czapki od razu poznała Georga i bez chwili zastanowienia ruszyła w jego kierunku. Dopiero w momencie, kiedy i on ją zauważył i nawet do niej pomachał, zauważyła jeszcze jeden drobny szczegół. Mężczyzna nie był sam.

U jego boku stała sporo od niego niższa kobieta z prostymi miedzianymi włosami do ramion. Miała drobną, ale kobiecą figurę oraz przykuwający uwagę uśmiech. Jej usta zdawały się być stworzone tylko do uśmiechania się, jakby były przytwierdzone w ten sposób do jej twarzy i nie dało się tego nijak zmienić. Może, gdyby nie nagłe uderzenie zazdrości, Lisa stwierdziłaby, że wygląda ona na miłą osobę. Może, gdyby Lisa nie dostrzegła w niej konkurentki, skupiłaby się raczej na Georgu. Może wtedy uświadomiłaby sobie, że dostrzeżenie tego wszystkiego w ułamkach sekund nie jest do końca normalne, a wybieganie w przyszłość i snucie scenariuszy tego spotkania jest bezcelowe. Ale ona była zazdrosna, cholernie zazdrosna i co najgorsze uświadomiła sobie, że właściwie dla niego musi być zwykłą gówniarą. Kobieta u jego boku wyglądała na jakieś trzydzieści parę lat. Nigdy nie sądziła, że bycie młodszą można postrzegać w kategoriach wady…

- Lisa, ty chyba mnie śledzisz. – Georg podszedł do niej i bez żadnych wstępów objął ją swoimi silnymi ramionami. Dziewczyna odruchowo wzięła głęboki wdech napawając się cudownym zapachem jego perfum. – Poznajcie się. To Jenny, zrobiła mi niespodziankę i dosłownie dwie godziny temu stanęła w drzwiach mojego mieszkania. Czy to nie cudowna kobieta? A ta oto młoda dama o imieniu Lisa to córka Billa, jego lepsza i młodsza damska wersja.

Kobieta z uśmiechem podała dłoń nowo poznanej blondynce. Lisa chcąc nie chcąc odwzajemniła gest.

- Georg mi o tobie wspominał. – Zaczęła Lisa, po chwili dochodząc do wniosku, że trochę dziwnie to zabrzmiało. Chciała szybko zmienić temat, a najlepiej to po prostu się stąd ulotnić i zapomnieć, że cała ta sytuacja miała miejsce. – Robicie zakupy? – Georg zmarszczył czoło i cicho się roześmiał.

- Zwykle po to ludzie przychodzą do sklepu. – Rzucił, szczerząc się do niej wesoło i ostentacyjnie pomachał jej przed oczami reklamówką. To nie miało w sobie ani krzty złośliwości, czy wyrzutu, a Lisa i tak miała ochotę zapaść się pod ziemię. Miała wrażenie, że wychodzi przed nimi na skończoną idiotkę. – Musieliśmy zaopatrzyć się w jakieś jedzenie.

- A, no tak. To ja już wam nie przeszkadzam. – Kobieta obserwowała całą rozmowę z boku, ani razu się w nią nie włączając. Może i była sympatyczna, ale chyba chciała to ukryć i wcale nie najgorzej jej to wychodziło. Milczała, jakby z boku oceniała swoich towarzyszy. Przynajmniej taką widziała ją teraz Lisa.

- Jesteś sama? Może chcesz, żeby odwieźć cię do domu? – Zaproponował mężczyzna, kiedy blondynka powoli zaczęła się wycofywać, jakby zaraz miała puścić się biegiem z dala od nich. Nie bardzo rozumiał jej zachowanie, ale jednocześnie nie zaprzątał sobie tym głowy.

- Nie trzeba. – Odparła z krzywym uśmiechem wyrysowanym na twarzy.

- Miło było cię poznać, Lisa. – Rzuciła jeszcze kobieta, zanim blondynka zdążyła się odwrócić i bez żadnego pożegnania ruszyła w kierunku głównego wyjścia.

Zwolniła dopiero wtedy, kiedy zimny wiatr uderzył ją w twarz, jakby chciał ją otrzeźwić. Głośno westchnęła i już wolniej ruszyła w kierunku przystanku. Spojrzała na rozkłady jazdy i dopiero wtedy uzmysłowiła sobie, że nic nie widzi. Oczy zaszły jej łzami, nie potrafiła już dłużej ich zatrzymywać. Stała tam zupełnie sama i tak po prostu płakała. Gdyby ktokolwiek ją teraz widział, pewnie powinna spalić się ze wstydu, ale ona miała to gdzieś.

Była dla niego nikim i teraz to wiedziała. Tylko że to zupełnie nic nie zmieniało. Z zamkniętymi oczami nadal widziała tego dupka, który zdołał ją w sobie rozkochać w jeden, krótki dzień, nadal czuła zapach jego perfum na swojej kurtce i nadal chciała dalej go oglądać.

Jak bardzo można być zaślepionym przez uczucie?



^^  ^^  ^^  ^^



- Długo jeszcze?

Blondynka stanęła w drzwiach kuchni jakieś dwie minuty temu. Skrzyżowała ręce na piersi i zacisnęła usta w cienką linię. Była cierpliwa i patrzyła jak mężczyzna powoli wkładał kolejne naczynia do zmywarki, jakby miał do czynienia z bombą, albo od rozbicia szklanki zależały losy świata. Miała świadomość, że jego zastawa nie należała do najtańszych, ale na litość boską, nawet schorowany emeryt z Parkinsonem zrobiłby to sprawniej.

- Zaraz kończę. – Odparł spoglądając na nią przez ramię. Madlen posłała mu wymowne spojrzenie spod uniesionych brwi i podeszła zabierając mu talerze z rąk.

Nie minęły trzy minuty, a po pomieszczeniu rozniósł się szum włączonej zmywarki. Kobieta założyła ręce na biodra i po raz kolejny spojrzała na Billa z wyraźnym zniecierpliwieniem.

- Już skończyłeś. I?

- Madlen, daj mi się ogarnąć. Mówiłem, że do ciebie przyjdę. – Zaczął z wyrzutem.

- Nie zachowuj się jak gówniarz, Bill! – Przerwała mu, nie wytrzymując już jego wymówek. Zachowywał się jakby miał jej zaraz powiedzieć, że ktoś z jej rodziny nie żyje, a nie określić się w sprawie ich ewentualnego związku. W tym momencie zupełnie straciła ochotę na jakiekolwiek rozmowy z nim. – Masz mi powiedzieć wprost, o co ci chodzi. Tutaj. Teraz. – W odpowiedzi usłyszała przeciągłe westchnienie. – W przeciwnym razie Bill, nie mamy o czym rozmawiać. Jeśli nie jesteś na tyle dojrzały, by zwyczajnie mi coś powiedzieć, to wybacz, ale ograniczenie naszych kontaktów do koniecznego minimum będzie jedynym słusznym wyjściem.

- Mad, wyluzuj się, dobrze? – Stanął naprzeciw niej i złapał ją za dłonie. Zawsze w nerwach wymachiwała rękoma, nie panowała nad tym i pewnie nawet nie była tego świadoma. Bill wiele razy stawał tak przed nią, jeszcze kiedy byli nastolatkami, i trzymał ją tłumacząc jej coś i uspokajając jej skołatane nerwy. Zwykle działało. Dziś, mimo że przybrał spokojny ton i kciukami delikatnie gładził jej dłonie w jej oczach wciąż widział ogień. – To wszystko nie tak.

- Przestań pieprzyć, Bill. – Wyrwała mu swoje dłonie. Chciała stworzyć między nimi większy dystans, bo czuła, że to co zaraz jej powie nie może się jej spodobać. Nie chciała wtedy na niego patrzeć. Chciała by wreszcie to z siebie wyrzucił i dał jej spokój. Dopiero w natłoku tych rozpaczliwych myśli zauważyła jak szybko zrobiła sobie nadzieję i pozwoliła sobie sądzić, że ma prawo czegokolwiek od niego oczekiwać.

- Madlen, ok, trochę przegiąłem. – Spojrzała na niego pytająco. – Chciałem trochę potrzymać cię w niepewności, licząc na to, że jak wejdę w końcu do salonu to już po twoich oczach poznam, co chciałabyś usłyszeć. Ale wlazłaś mi do kuchni, popsułaś cały plan, a tym swoim wzrokiem chyba chciałaś mnie zabić. – Wyrzucił jej robiąc minę urażonego dziecka. Kobiety to jednak najwyraźniej nie śmieszyło, bo niewzruszona czekała na dalsze wyjaśnienia. – Zależy mi na tobie. Nie mogę nic obiecać, ale chcę spróbować jeszcze raz, Madlen. Zacznijmy jeszcze jeden raz.

- Czy ty się, człowieku, dobrze czujesz? – Zaczęła po chwili. Jej głos nie wskazywał na radość i szczęście. Bill już chciał odpowiedzieć, kiedy Madlen postanowiła kontynuować. – Ja rozumiem wszystko i naprawdę wiele potrafię znieść, ale ten cyrk, który sobie urządziłeś, to było niepoważne, nieodpowiedzialne, niedojrzałe i tak idiotyczne, że tylko ty mogłeś na coś takiego wpaść! Ty mówisz o przyszłości, o uczuciach, o związku, a bawisz się ze mną w jakieś gierki? Masz prawie czterdziestkę na karku, Kaulitz! Dorośnij!

- Ale… Madlen, przecież ja nic nie zrobiłem. Chciałem przynieść ci wino, porozmawiać, na spokojnie… Chciałem, żeby było romantycznie, czy coś… - Kobieta tylko prychnęła pod nosem nawet na niego nie spoglądając. – No i co? Ty już nie chcesz? – Madlen milczała jak zaklęta. Rzuciła mu krótkie, pełne złości spojrzenie i bez słowa ruszyła do wyjścia. – Madlen, ale powiedz coś! Nie zachowuj się tak!

- Jak? – Odwróciła się stojąc już w progu kuchni. – Jak ty? Nie, nie jestem taka.

- No więc? – Zapytał, gubiąc się już zupełnie w tej rozmowie. Nie jest taka, więc nie udaje i naprawdę ma go już gdzieś, czy nie jest taka, więc od razu powie mu, że też jej zależy…?

- No więc weź to wino, o którym mówiłeś i przyjdź do tego cholernego salonu, czy gdzie tylko chcesz i powiedz mi to wszystko jeszcze raz, tak jak chciałeś i niech będzie romantycznie, czy jakkolwiek inaczej. I już nigdy więcej się z tego nie wycofuj, Bill, tylko o to cię proszę. 



To powyżej jest... dziwne. Treściowo nawet lubię ten rozdział, choć niewiele się dzieje, ale od strony technicznej jest źle. Bardzo źle. To miejsce po prostu nie sprzyja pisaniu, o.
Taka jest moja opinia, ale ciekawa jestem, co sądzicie Wy. 
I przy okazji witam nowych czytelników, którzy się ostatnio pojawili! Miło widzieć nowe nicki ;) 
Pozdrawiam!