Mężczyzna
wszedł do pokoju, łokciem gasząc światła i z głośnym westchnieniem opadł na
sofę.
-
Pop-corn gotowy, film też już wybraliśmy… Chyba wszystko zrobione. Wreszcie
mogę się wyluzować. – Rzucił wyraźnie z siebie zadowolony.
-
Naprawdę, wrzucić paczkę do mikrofalówki to taaaki wielki wyczyn. – Odparła z
udawanym podziwem blondynka, siedząca po jego lewej. – A ja nie mogę się
wyluzować, bo posadziliście mnie w środku między siebie, jak kilkuletnie
dziecko w kinie. To krępujące.
-
Krępujące? To jest krępujące? – Zapytał, kiedy tylko przełknął kukurydzę. –
Skrępowana to powinnaś być rano, jak weszłaś do mojej sypialni bez pytania!
Albo jak potem rozmawialiśmy!
- Oh…
ale chyba się nie czułam. – Wzruszyła ramionami. – Ty za to wyglądałeś na
przerażonego. – Rzucił jej srogie spojrzenie, przez które dziewczyna tylko
szerzej się uśmiechnęła.
-
Mad, powinniśmy z nią poważnie porozmawiać. Ta dzisiejsza młodzież nie ma sobie
krzty poszanowania dla starszych i nie wie, co to skromność i powściągliwość.
O! I ty, młoda damo, musisz się powstrzymywać z takimi tekstami.
-
Taak? – Ta tylko z pozoru poważna rozmowa szła w coraz dziwniejszym kierunku.
Madlen siedziała z boku i przysłuchiwała się ich docinkom czekając tylko na
odpowiedni moment, by to zakończyć i wreszcie włączyć film. – Jestem chodzącym
dowodem tej twojej skromności i powściągliwości, Bill.
-
Dobra, starczy. – Przerwała im Madlen. Mężczyzna spojrzał na nią z ustami w pół
otwartymi i ripostą w głowie. – Po pierwsze, Elizabeth, nie będziesz nas
rozliczać. Ciesz się, że żyjesz, to nasza zasługa. A ty, Bill, dorośnij. A
teraz włączę film, a wy nie będziecie przeszkadzać.
Uwielbiał
ją taką. Spojrzał, jak Lisa teatralnie przekręca oczami i zabiera się za
pop-corn. Potem przyjrzał się jej matce. Zobaczył uśmiech, który pamiętał
sprzed lat i te drobne iskierki w oczach. Ludzie ciągle o nich mówią. Ale to
prawda, one istnieją, bo on je widział. Nie u każdego i nie zawsze, ale u niej
tak. Tylko wtedy, kiedy była szczęśliwa. Złapała jego spojrzenie i posłała mu
najcudowniejszy uśmiech na świecie. Z jednej strony był uroczy i subtelny, a z
drugiej bardzo zmysłowy i budził myśli, które nie powinny zaprzątać mu głowy
podczas rodzinnego seansu filmowego…
Miał
wiele wątpliwości, ale ona bez słów potrafiła sprawić, że o nich zapominał. Nie
miał żadnych obaw o ich przyszłość, kiedy widział jak przy nim rozkwitała.
Wtedy fakt, że oboje wiele przeżyli nic nie znaczył. Bo ona nadal była jego
ukochaną Madlen, a on nadal nie widział poza nią świata.
^^ ^^
^^ ^^
–
Śpisz, Tom? - Czarnowłosa siedziała na łóżku,
opierając się o wezgłowie i wpatrywała się w ciemność. Jej mąż nie widział zupełnie
nic, przebudził się sekundę temu. Jej głos miał w sobie coś niepokojącego, co
nie pozwoliło mu na moment zawahania. Odwrócił się i posłał jej niezbyt
trzeźwe, pytające spojrzenie. Jego wzrok nie przywyknął jeszcze do ciemności,
ale zdołał dostrzec jak kobieta chowa twarz w dłoniach. - Coś jest ze mną nie
tak.
–
Jak to? - Zapytał, nie rozumiejąc o co chodzi
Camilli. - Źle się czujesz? Coś jest nie tak?
–
Nie, nie chodzi o to, Tom. - Mruknęła z pretensją. Westchnęła, układając w głowie
słowa. Nie, nie mogła mieć pretensji o to, że on jej nie rozumie. Nie mogła
mieć też pretensji, że nie rozumiał jej po narodzinach Olivii, kiedy miała
depresję. Tego nie da się zrozumieć, a on nie jest lekarzem, żeby mieć pojęcie
o dziwnych zachowaniach młodych matek. Nie rozumiał jej pewnie nawet wtedy,
kiedy poświęcała godziny, by mu o tym opowiadać. By tłumaczyć mu, jak się czuje
w danej sytuacji, co myśli, co i jak widzi... Nie rozumiał, bo on nie miał
problemów z byciem ojcem. Ona właściwie też nie... Uwielbiała swoje życie.
Czasem tylko coś się w nie wkradało i psuło od środka. A przecież to żadna nowa
filozofia, że życie można porównać do domku z kart. Że cały ten ład jest
pozorny. Wystarczy zabrać jedną kartę, jeden pozornie nieistotny element, by
potem móc już tylko patrzeć na jedną, wielką ruinę. Straty są większe, kiedy
nie weźmiemy karty z zewnątrz, a ze środka. Wtedy nie przewróci się tylko to,
co było na zewnątrz. Wtedy upadnie cała podstawa domu, a kiedy to się stanie,
na co komu potrzebne będą puste ściany?
Tak
właśnie dzisiaj widziała siebie i swoje życie. Miała wrażenie, że ona znów
upadnie. Ze znów nie podoła i przez to ich życie znowu stanie się koszmarem.
–
Camilla, po prostu opowiedz mi, o czym myślisz.
- Podpowiedział jej mąż. Siedział obok niej. Oparł głowę o ścianę i przymknął
powieki, ale złapał jej dłoń w swoją, przez co wiedziała, że ciągle jest z nią.
Nie łatwo było go obudzić i potrzebował pewnie jeszcze chwili, żeby dojść do
siebie. Nic dziwnego, obudziła go o 2 w nocy.
–
Boję się, po prostu. Nadal. O to, że tym razem
coś pójdzie nie tak. Albo że nawet jeśli z dzieckiem będzie w porządku, to ja
znów zawiodę i sobie nie poradzimy. Poza tym nie takie były plany. Ty miałeś
kończyć płytę, kiedy urodzi się dziecko. I ja też miałam jakieś plany... Boję
się, że przez to nie będziemy już takimi rodzicami, jak teraz.
–
Sądzisz, że nie zdołasz pokochać tego dziecka
tak, jak pozostałych, tylko dlatego, że ono nie było planowane? – W jego głosie
dostrzegła dużą dozę sceptycyzmu, wiedziała, że pyta tylko po to, by uświadomić
ją, jak dalekie od realiów jest jej myślenie… Ale mimo wszystko czuła się
okropnie słysząc takie słowa w odniesieniu do samej siebie.
–
Nie wiem… Z twoich ust to brzmi tak… brutalnie.
– Schowała twarz w dłoniach. Znowu. Tym razem jednak Tom miał wrażenie, że
chciała powstrzymać łzy.
–
Mam mówić to, co powinien powiedzieć kochający
mąż, czy mam być po prostu szczery?
–
A przypadkiem nie przyrzekałeś mi też kiedyś
szczerości? Tak prócz tej małżeńskiej miłości, wierności i takich tam… –
Mężczyzna wziął głęboki wdech i przez chwilę wiercił się w miejscu, jakby
szukał wygodniejszej pozycji.
–
Nick, Martha i Olivia dowodzą, że jesteśmy
dobrymi rodzicami i nic nie jest w stanie tego zmienić. Gdyby było ich tylko
dwoje, albo gdyby nagle urodziły się trojaczki i mielibyśmy pod opieką szóstkę,
nadal byłoby dobrze. Bo jesteśmy razem i robimy to wspólnie. Nawet jeśli ja
czasami wyjeżdżałem, albo jeśli ty potrzebujesz kilkudniowego urlopu
regeneracyjnego. Po prostu przesadzasz. – Zaczął rzeczowym tonem, jakby
tłumaczył coś dziecku, a nie rozmawiał z żoną o uczuciach i przyszłości. –
Boisz się, że jest nam za dobrze i będziemy musieli za to zapłacić. Sądzisz, że
tym razem nie może być już tak dobrze, że to dziecko nie może być kolejną falą
radości i dlatego się tego wzbraniasz. Tworzysz sobie amortyzację, Camilla. Nie
widzisz tego? Boisz się czegoś, czego nie ma, żeby w razie niepowodzenia nie
dać się zaskoczyć. A gdzie jest ta kobieta, która nie bała się ryzykować? Kto
kilkanaście lat temu zaproponował mi założenie rodziny? Pamiętasz, jak
tłumaczyłaś mi, że sobie poradzimy? Tak po prostu. Ja wątpiłem, nie chciałem,
bałem się odpowiedzialności, kiedy całe życie odpowiadałem tylko za siebie i
było mi z tym cholernie wygodnie. Zaryzykowaliśmy i Camilla, wychodzi nam to
naprawdę genialnie. Więc wyluzuj i śpij, bo jutro idziesz do pracy.
–
Dziś. – Wymruczała w odpowiedzi. Myślała przez
chwilę, zbierając się w sobie, by jakoś skomentować jego słowa. – Ok. Od dziś
przestanę myśleć. Przynajmniej się postaram.
–
Będę ci przypominać, nie musisz dziękować. –
Posłał jej szelmowski uśmiech, a ona pokiwała głową z dezaprobatą.
–
Jesteś niesamowity, wiesz? – Zgrabnym ruchem
przeniosła się ze swojej połowy łóżka prosto na biodra swojego męża. – Co ja
bym bez ciebie zrobiła?
–
Zapewne bardzo byś się nudziła. – Odparł, zanim
kobieta zdołała zamknąć mu usta długim, namiętnym pocałunkiem. Czuł na sobie
jej chłodne dłonie i dobrze wiedział, do czego zmierza ta sytuacja. – A teraz
spać. – Przerwał nagle ten upojny moment.
–
Spać? – Mimo jej zdezorientowanego wzroku
mężczyzna tylko pokiwał twierdząco głową i odsunął od siebie jej dłonie. – Nie…
Nie może być przecież tak, że budzę cię w środku nocy przez jakąś błahostkę,
męczę rozmową, a potem każe spać dalej.
–
Oh, Skarbie, twoje problemy nigdy nie są dla
mnie błahe. – Ucałował ją w nos, jakby była małą dziewczynką. – Ale przecież
martwimy się o wasze zdrowie, musisz się wysypiać, dbać o siebie, nie wysilać
się… No wiesz, dla naszego dobra.
–
Jesteś wredny. – Prychnęła, siadając z powrotem
na swoje miejsce.
–
A nie mówiłaś przypadkiem, że niesamowity? Z tego
co wiem, to nie są synonimy. – Kobieta postanowiła nie odpowiadać i udawać
obrażoną. – Ale skoro już tak bardzo się nie martwisz i trochę wyluzowałaś, to
może rzeczywiście szkoda marnować taką okazję.
Tym
razem to on pochylił się nad nią i oboje oddali się pocałunkom. Kobieta nie
zamierzała się dalej droczyć. Nie zmarnowałaby już ani chwili, nie potrafiłaby
udawać, że nie ma ochoty na to samo, co on. A przecież mieli już tylko kilka
godzin…
^^ ^^
^^ ^^
Poranki
bywają różne. Czasem brakuje czasu nawet na kawę, a wtedy papieros zapalony w
drodze to jedyny sposób przywitania nowego dnia. Innym razem przynoszą one
wyrzuty sumienia… Bywają rzecz jasna takie, które można nazwać przyjemnymi,
kiedy koło ciebie budzi się ktoś inny, bardzo mile widziany, albo zamiast
poczucia winy wokół roznosiła się aura spokoju i chociażby, świeżo zaparzonej
kawy.
Od
czasu przyjazdu Madlen i Lisy poranki Billa zwolniły. Nie spieszył się, bo
najpierw sądził, że to niegrzeczne, by zostawiać samych, albo co gorsza budzić
swoich gości wcześnie rano. Przekładał więc spotkania na późniejsze godziny, by
mogli we trojkę celebrować śniadanie. Dla niego naprawdę było to coś
wyjątkowego. Od lat jadał sam, raczej w biegu. Czasem spędzał z kimś kolacje,
ale śniadania w jakimś towarzystwie były naprawdę rzadkością. Teraz, kiedy
minęło już trochę czasu, nie spędzał z nimi poranków z grzeczności. To był ich
mały rytuał i nawet, kiedy jego dzienny grafik był przepełniony, poranki i
wieczory spędzali wspólnie.
Można
powiedzieć, że udawali rodzinę, ale przecież oni właściwie nią byli…
Wkładali
właśnie naczynia do zmywarki, kiedy po domu rozległ się dźwięk dzwonka.
- Pewnie
Tom coś chce. – Bill bez wahania i dodatkowych tłumaczeń ruszył do drzwi. Nie
spodziewał się nikogo innego, tym bardziej, że ktoś dzwonił do drzwi, a nie
bramki. Niewiele osób mogło bez jego pozwolenia dostać się na posesję, Tom
należał do tej właśnie elitarnej grupy i to on najczęściej tu bywał.
-
Cześć, Bill. – Usłyszał mężczyzna, kiedy już otworzył drzwi. Nie zastanawiał
się nad tym, robił to mechanicznie wierząc, że za nimi stoi jego bliźniak. Tym
razem jednak się przeliczył. Jego zaskoczona mina nie była chyba wyrazem
kultury osobistej, ale jego gość chyba nie miał tego za złe. – Przepraszam, że
tak rano, ale próbuję cię odwiedzić już od kilku dni i nie mogę zebrać w sobie
siły, żeby to zrobić. Dziś poczułam impuls… i jestem. Możemy porozmawiać.
Mężczyzna
mierzył ją uważnym wzrokiem, a w głowie starał się ułożyć choć jedno logiczne
zdanie, które mógłby wypowiedzieć. Spodziewał się wielu rzeczy, wiele też
przeżył i znał bardzo dobrze poczucie humoru Tego, kto odpowiedzialny jest za
jego losy, ale czegoś takiego się nie spodziewał.
Katherina
stała wyraźnie zakłopotana, co udowadniało mu, że nie tylko on miał ochotę
rozpłynąć się w powietrzu i udawać, że do tej sytuacji nigdy nie doszło. Są
jednak dorosłymi ludźmi i wypadałoby chyba załatwić to, jak należy. Kobieta
zdjęła okulary przeciwsłoneczne, odkrywając przed nim niepokój ukryty w oczach.
Miała nienaganny makijaż i jak zwykle wyglądała olśniewająco, ale dziś to były ostatnie
myśli, jakie powinien mieć w głowie.
-
Dobrze, wejdź. Chyba pora wyjaśnić sobie to do końca. – Gestem ręki zaprosił ją
do środka i zamknął za nią drzwi, ale stanął w hallu i nie ruszył w stronę
salonu, czy gabinetu. Spojrzał na nią wyczekująco, dając jednoznacznie do
zrozumienia, że dalej jej nie wpuści.
- No
dobrze. – Westchnęła zawiedziona. – Wiem, na początku zachowałam się zbyt
impulsywnie i to ja doprowadziłam do rozstania, ale to wszystko nie tak. Masz
prawo mieć do mnie dystans, ale chcę porozmawiać. Możesz obiecać mi szczerą
rozmowę, Bill? Nie musisz być miły, czy wylewny, chcę tylko szczerości.
-
Kate… - Zaczął, rozglądając się po całym pokoju, by nie musieć patrzeć na nią.
– Robisz z tego dramat. A przecież tu już wszystko jest jasne.
- Dramat?
– Miał wrażenie, że kobieta zaraz wybuchnie płaczem i bardzo chciał tego
uniknąć. Naprawdę nie zamierzał się w to dalej bawić i był zdeterminowany, by w
końcu raz na zawsze się z nią pożegnać. – Bill, nie wiem, czy mnie zdradziłeś,
czy nie, ale wszystko na to wskazywało, a ja poczułam się oszukana, nawet jeśli
nasz związek nie był formalny. Miałam do tego prawo! Ale potem dzwoniłam,
chciałam to naprawić, a ona… Wiesz, jaki to był cios? Niby chciałeś do mnie
wrócić, a potem co?
- Nie
rozumiem… - Przerwał, analizując jej słowa, ale ona nie dała mu dokończyć.
-
Teraz mnie już nic nie interesuje. Minęło sporo czasu i wiele przemyślałam.
Brakuje mi ciebie, Bill. Nieważne, co się wydarzyło. Liczy się tylko to, czy
nadal chcesz dać nam szansę. – Tym razem nie odpowiedział. Takiego obrotu
sprawy się nie spodziewał. – Jeśli tylko chcesz możemy zacząć od nowa. Ja
bardzo bym tego chciała. Inaczej. Od zera. Nie zawsze byłam w porządku, ale
zależy mi na tobie, Bill.
-
Kate, ale to wszystko nie tak. – Mężczyzna załamał ręce, nie wiedząc jak jej to
teraz wyjaśnić. – Ja cię nie zdradziłem.
-
Dobrze, wierzę, ale to nie jest już ważne.
-
Nie, to jest ważne i dziwi mnie, że ciebie to nie obchodzi. – Kobieta
najwyraźniej przestawała go rozumieć. Na jej twarz wpełzł grymas, ale on nie
chciał tego przedłużać, nie zamierzał też bawić się w subtelność. – Nie wiem,
co ci się stało, Kate. Dziwnie się zachowujesz.
- Po
prostu mi zależy.
- Ale
mi już nie! – Podniósł głos, mimo że wcale tego nie planował. – Zdradziłem cię
potem. Właściwie to nie, nie zdradziłem. Po prostu… Ja już nie chcę, Kate. Zbyt
długo czekałaś. Ja dałem sobie czas, dopiero co pogodziłem się z tym, że ty już
nie wrócisz i zacząłem coś nowego, teraz nie możesz sobie tak po prostu przyjść
i czegoś wymagać.
- Ale
ja próbowałam, Bill! Dzwoniłam, ale ona odebrała… Mówiłam, czułam się z tym
okropnie. Czekałam, myślałam, że może oddzwonisz, zapytasz… Ale nie.
- Jak
to dzwoniłaś? – Teraz już oboje zaczynali się gubić.
- Nie
powiedziała ci? – Zapytała po chwili myślenia, ale nie musiała czekać na
odpowiedź. – Odebrała jakaś kobieta… Sądziłam, że to ta, która wtedy z tobą
przyjechała. To było już dawno, sądziłam, że nie mam szans. Ale potem, po
powrocie do Niemiec, usłyszałam, że to naprawdę była jedna wielka pomyłka, no
więc… próbuję jeszcze raz.
Jak
na zawołanie w hallu pojawiły się dwie blondynki. Lisa od razu stanęła jak
wryta, czując już wiszące w powietrzu problemy. Jej matka natomiast wbiła wzrok
w Billa, wierząc że ten zaraz wyjaśni jej o co chodzi.
-
Bill, wytłumacz mi, co się tu dzieje. – Zażądała Kate, od razu budząc niepokój
w Madlen.
- Tu
się nic nie dzieje, ja tu mieszkam, a ty chyba powinnaś iść… - Odparł oschle i
może zbyt impulsywnie. Nie chciał teraz wzmagać negatywnych emocji w żadnej z
kobiet. Najchętniej pozbyłby się Kate, by móc wyjaśnić tą sprawę dopiero po
wyjeździe Mad i Lisy z miasta.
-
Nie, ja chcę to wyjaśnić. Chcę wiedzieć, z kim mnie zdradzasz. – Rzuciła,
mierząc wzrokiem obie kobiety. – Z którą z nich rozmawiałam przez telefon?
-
Kate, nie twórz już bajek. Było, minęło… Naprawdę, powinnaś wyjść.
-
Bill, ja też chyba chce wiedzieć, co się tu dzieje… - Wtrąciła się Madlen. Jej
głos był o wiele słabszy, niż sądziła, że będzie.
-
Dobrze. Niech wam będzie. – Mężczyzna czuł, że ta rozmowa tylko go pogrąży. –
Więc Kate twierdzi, że dzwoniła do mnie, ale odebrała jakaś kobieta. Musiałaby
to być któraś z was… - Lisa uciekła przed nim wzrokiem. Nagle wszyscy patrzyli
już tylko na nią. – Lisa? – Podniosła wzrok i czuła się jak mała dziewczynka,
która chciała jak najszybciej stąd uciec. Ale nie w ramiona mamy… Bo ta też nie
wyglądała na zadowoloną.
-
Dobrze, niech będzie. To ja. Ja odebrałam i powiedziałam, zgodnie z prawdą, że
jesteś zajęty.
- Poważnie?
Teraz będziesz udawać, że to było coś zwyczajnego? Kłamiesz! – Rzuciła w jej
kierunku kobieta. Może gdyby nie stojący między nimi Bill, rzuciłaby się na
Lisę z pięściami.
- Nie
gorączkuj się tak! Nikt już cię tutaj nie chce! Od początku wiedziałam, że Bill
wróci do mojej matki! Teraz są szczęśliwi, a ty się stąd wynoś! Nie słyszałaś?
Powinnaś już wyjść. – Dziewczyna zachowywała się bardzo pewnie. Wszyscy wokół
zdziwili się na ten nagły przypływ szczerości i gniewu jednocześnie.
-
Lisa, o czym ty mówisz? – Syknęła Madlen. Była zażenowana zachowaniem swojej
córki. Nie spodziewała się, że mogłaby ona posunąć się do jakiejś intrygi. Ta
cała scena, która się przed nią odgrywała przestawała ją bawić. Nie wiedziała,
co się dzieje, ale miała wrażenie, że do niczego dobrego to nie prowadzi.
- Ty
naprawdę to zrobiłaś? – Ton jego głosu wyrażał ogromny zawód. Po jego twarzy
widać było rosnącą złość. Rozważał tylko, jak dużo może teraz powiedzieć. – Jak
mogłaś wtrącać się w moje życie, Lisa? Jakim prawem decydowałaś o tym, z kim
rozmawiam, z kim się spotykam i z kim jestem? Czy ty masz pięć lat i nie
rozumiesz słowa prywatność?! Odebrałaś mój telefon i kłamałaś, dobrze wiedząc,
że rozmawiasz z kimś dla mnie ważnym! – Właściwie nie chciał krzyczeć. Szczególnie
na Lisę. Nie sądził, że to obudzi w nim tyle emocji. Ale wcześniej wierzył też,
że to Kate kłamie i żadnych telefonów nie było…
- Przecież mówiłeś, że to przeszłość! – Broniła się,
kiedy minął pierwszy szok. Nie myślała o konsekwencjach, kiedy rozmawiała z tą
kobietą… Sądziła, że ona zniknie raz na zawsze, a razem z nią zniknie cały problem.
- Mówiłem? A pomyślałaś choć przez chwilę, że po
alkoholu, w dzień zerwania, mówi się rzeczy, które niekoniecznie są zgodne z
rzeczywistością?! Zachowujesz się jak dziecko, a chcesz, żeby traktować cię jak
dorosłą! Zastanów się czasem, co robisz!
- Skończ już! – Tym razem spojrzenia skupiły się na
Madlen. – Nie krzycz na nią. Skoro jesteś taki dorosły, to spróbuj się
opanować. I jeśli tak bardzo ci na niej zależy, bardziej niż na Lisie, i pewnie
na mnie również, to nie rób scen, zajmij się koleżanką, a my już pójdziemy.
- Madlen, przestań… To nie tak.
- To ty przestań. Ja już skończyłam. Jesteśmy spakowane i
wyjeżdżamy już dziś. Dziękujemy za pomoc i miłe przyjęcie. Za jakiś czas
odezwij się, to ustalimy, kiedy ewentualnie możecie widywać się z Lisą. Dłuższe
pożegnania są tu zbędne. Zabierzemy tylko torby. Do widzenia, Bill.
Nie
wiedział, co więcej może powiedzieć. Słowa Mad wystarczyły, mówiły więcej niż
ktokolwiek mógłby sądzić.
Spojrzenia
jego i Kate się skrzyżowały. Może to było nieme współczucie, a może poczucie
winy. Nie wiedział. Ciszę przerywały tylko kroki blondynek na piętrze.
- Jak
zwykle, Kaulitz... Jak zwykle wszystko spierdoliłeś.
Po pierwsze: jeeej, napisałam coś. I z góry przepraszam Was za wszystkie ewentualne błędy, które na pewno są, a których nie zdołałam wychwycić.
Trochę się pozmieniało. Kończę to opowiadanie zapewne kolejnym rozdziałem, który może wyjdzie mi spod palców jeszcze w marcu, takie mam przynajmniej plany. O ile moje palce nie będą bardziej zajęte robieniem zadań z matematyki, która sama niestety się nie zaliczy. Próbowałam, serio, nie działa. Trzeba jednak coś umieć... :D
Wiecie, że przez ten czas zmieniło się nawet to, że kiedy wpisuję "c" w pasek adresu, to nie wyskakuje mi mój blog, tylko centralny punkt logowania mojej uczelni? oO
Mimo, że sama zapomniałam już o swoim blogu, miło byłoby widzieć, że Wy pamiętacie, chociaż część z Was, bo zawsze Wasze komentarze to ogroomna radość ;) Pozdrawiam!