Blondwłosa kobieta popijała czerwone wino, tępo patrząc w
okno. Siedziała na podłodze, opierając się plecami o duże, hotelowe łózko.
Niewielka nocna lampka dawała małą ilość ciepłego, odrobinę zbyt żółtego
światła. Z telewizora docierały do niej dźwięki, które były jej zupełnie
obojętnie. Zabijały tylko nieznośną ciszę i częściowo zagłuszały jej myśli.
Nie powinna teraz tak się zachowywać. Nic złego się nie
działo. Powtarzała to sobie jak mantrę od jakichś dwóch godzin, a mimo to nadal
nie potrafiła w to uwierzyć. Spoglądała na telefon, oczekując sygnału z
warsztatu. Chciała być już w domu…
Niejednokrotnie jednak łapała się na tym, że nie wypatrywała
na ekranie numeru mechanika, a kogoś zupełnie innego – Billa Kaulitza. Najpierw
tłumaczyła to sobie troską o córkę, ale kiedy ta napisała, że wszystko jest
dobrze i że tęskni, jej teoria okazała się być błędna.
Chciała go usłyszeć. Znowu. Właściwie nie wiedziała czemu,
po prostu chciała, aby to on zadzwonił, aby to jego głos rozbrzmiał w słuchawce
i, niezależnie nawet od treści, żeby mówił do niej. Tylko do niej, tak, jak te
kilkanaście lat temu…
Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że jej pragnienia nie
były spowodowane żadnym pozytywnym uczuciem. Nie tęskniła za nim jakoś
specjalnie, ani tym bardziej go już nie kochała. Z trudem uświadomiła sobie, że
jest zazdrosna. Zazdrosna o to, że jej córka spędza czas właśnie z nim.
Chciałaby ich rozdzielić, a jednocześnie wiedziała, że nic złego się nie
dzieje. Że Bill nie zabierze jej córki… Że Lisa jest również jego dzieckiem.
Próbowała ułożyć sobie w głowie wszystkie krążące po niej
myśli, jednak nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Nawet wino nie pomogło w
pozbyciu się miliona wątpliwości. Wiedziała, że za kilka dni się zobaczą, a
wtedy bez względu na wszystko, będzie musiała zacisnąć zęby i z uśmiechem
przywitać się z Billem.
Miała nadzieję, że swoją postawą nie zepsuje swoich relacji
z córką, to była ostatnia rzecz, jaką chciałaby teraz zrobić. Miała tylko Lisę
i była w stanie poświęcić wiele, byleby tylko jej nie stracić…
^^ ^^ ^^
^^
- Czym ty się właściwie interesujesz? – Zapytał nagle Bill,
odrywając się od jedzenia deseru.
Po wyczerpujących i długich zakupach postanowił zabrać Lisę
do swojej ulubionej kawiarni, gdzie w końcu mogli w spokoju porozmawiać. Uznał,
że to dobry pomysł, tym bardziej, że na neutralnym gruncie łatwiej będzie się
im obojgu odnaleźć. Po miło spędzonym czasie ich rozmowa była o wiele
swobodniejsza.
- Głównie szkołą. No wiesz, nie miałam nigdy marzeń tak
ambitnych, jak twoje, więc muszę skończyć liceum i planuję iść na studia. Pociąga
mnie prawo i psychologia, konkretnie coś z resocjalizacją. Mam jeszcze czas na
podjęcie ostatecznej decyzji. – Odparła. Siedzieli naprzeciwko siebie i
zachowywali się jak starzy, dobrzy znajomi. Nie zauważyli nawet, w którym
momencie coś pękło i ostatnie bariery zniknęły.
- Ambitne? To ty jesteś z nas dwojga tą ambitną. Dobrze, że
masz sprecyzowane marzenia. To dość ciekawe kierunki, na pewno ci się uda.
- Jasne, mama mówi coś zupełnie innego.
- Tak, ale to ja jestem ten dobry. Nie będę cię teraz
zmuszał do nauki, niestety, to rola twojej mamy. Oczywiście nie zamierzam też
ci odpuszczać. Jeśli się czegoś chce, trzeba włożyć to sporo pracy, nie ma
innego wyjścia. – Zaczął tłumaczyć.
- Spokojnie, zaraz zaczynają się wakacje, możesz zacząć te wykłady
za dwa miesiące. – Zaśmiała się blondynka. – A właściwie to jak ci szło w
szkole?
- No wiesz, przeciętnie. Nienawidziłem szkoły, jako
instytucji. W kółko mi rozkazywali i negowali moje racje. Nie lubiłem tego,
więc trudno tu mówić o nauce… Ale skończyłem szkołę średnią, ze względnie
dobrym wynikiem. Uczyć się można przez całe życie, akurat w moim przypadku
papierek nie był koniecznością, a jedynie moją fanaberią. A tak zmieniając
temat, masz kogoś? – Rzucił nagle. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco. – No
czy masz chłopaka! Albo dziewczynę, ja tam jestem otwarty…
- Na pewno nie mam dziewczyny, jestem w stu procentach
hetero. Jestem singielką i nie zanosi się na zmiany.
- Czemu? – Zapytał zaciekawiony. Chciał ją poznać, ale nie
wiedział jak daleko może zajść. Nie chciał jej zrazić, a jednocześnie robił wszystko,
by ich rozmowa była na tyle luźna i przyjemna, aby granice w ogóle nie
istniały.
- Nie znalazł się nikt odpowiedni. Jestem dziwnym
człowiekiem… Łączę zbyt wiele skrajności i chyba nikt nie chce się podjąć próby
ogarnięcia tego, co we mnie tkwi. Poza tym ja nie wiem, czy kogoś szukam.
- Oj, proszę cię. Nie oszukujmy się, każdy kogoś szuka. Ty
na pewno też i, co więcej, wierzę, że znajdziesz i to pewnie już niedługo. Masz
jakiś ideał faceta? - Padło kolejne
pytanie. Bardzo angażował się w rozmowę, ekscytował się każdą, nawet
najdrobniejsza informacją o Lisie.
- Bez urazy, ale dziwnie się czuję, rozmawiając w ten sposób
i na takie temat po pierwsze, z facetem, a po drugie, z rodzicem… - Skrzywiła
się. – Nie zrozum mnie źle! To nic złego, tylko to trochę nowe… Wiesz, z mamą
rozmawiam raczej ogólnie… Jesteśmy blisko związane, ale to nadal nie jest taka
rozmowa jak z przyjaciółką. A z tobą jest inaczej… W ogóle przepraszam, ale ja
zupełnie nie wiem, jak mam się do ciebie zwracać.
- Na „ty” jest w porządku, naprawdę. Nie krępuj się. Nie
wymagam od ciebie mówienia do mnie „tato”. Gdybyś chciała to oczywiście możesz,
ale…
- Nie, jeszcze nie. – Przerwała mu. – A ty kogoś masz?
- No… Ja jestem raczej samotnikiem. – Zaśmiał się. – Wiesz,
trudno mi znaleźć kogoś na stałe, bo ja ciągle potrzebuję świeżości, czegoś nowego,
emocji… A wszyscy ludzie w moim wieku chcą się ustatkować i najlepiej już
wybrać sobie miejsce na cmentarzu. Może jeszcze znajdę kogoś, kto za mną
nadąży.
- Ale nikt taki się jeszcze nie znalazł? – Była przejęta
jego słowami. Widząc go w telewizji, ale nawet i tu, twarzą w twarz, była
przekonana, że to szczęśliwy człowiek. Taki beztroski, mający wszystko, czego
można zapragnąć. Nie spodziewała się, że on może być sam. Jest duszą
towarzystwa, ale nie ma kogoś najbliższego… Zrobiło jej się żal Billa, on sam
również dziwnie spoważniał.
- Było kilka osób, ale to ciągle nie to. Może to się zmieni…
Poza tym muszę wyjaśnić kilka rzeczy z jedną osobą… To naprawdę skomplikowane.
Jak coś zmieni, to na pewno dowiesz się pierwsza.
- Jasne, nie naciskam. – Uśmiechnęła się, próbując poprawić
mu humor. Chyba pierwszy raz poczuła, że on też ma swoje problemy… Że jest
takim samym człowiekiem, jak ona. – Jedźmy już do domu, jestem wykończona.
^^ ^^ ^^
^^
Jeszcze kilkanaście lat temu nikt nie posądziłby Toma
Kaulitza o to, że będzie miał tak dużą i jednocześnie tak normalną rodzinę.
Znalazł miłość tam, gdzie się jej nie spodziewał. A może to raczej Camila
znalazła jego?
Potem pochłonęła go na tyle, że hierarchia wartości, którą
dotychczasowo zdołał ułożyć w swojej dredowatej głowie, w sekundzie się
rozpadła. Zaczął czerpać radość z jej uśmiechu, z tego, że słyszy jej radosny
głos, nagle spodobał mu się zapach jej perfum, a jej figura była o niebo lepsza
od wszystkich, które dotychczas widział i podziwiał. Dopiero po kilku
miesiącach zrozumiał, że to właśnie jest miłość. Potem już w pełni świadomie,
wychodząc z okresu zakochania, ujrzał wiele jej wad. To, że jest uparta, czasem
nawet wredna, jeśli nie może dopiąć swego, że bywa zbyt pedantyczna i nie toleruje niektórych jego nawyków. Czuł
jednak, że mimo to, nadal jest dla niego kimś ważnym. Pierwszy raz znosił bez
większych trudności fanaberie kogoś innego, niż jego brat bliźniak.
Dziś był już jej mężem. Tworzyli naprawdę piękną parę, ale
rozkwit ich związku nastał dopiero wraz z pojawieniem się na świecie ich pierwszego
dziecka. Potem było już tylko lepiej. Oczywiście, jak wszyscy, mieli swoje
problemy, ale umieli sobie z nimi radzić. Byli dumni ze swojej rodziny, stworzyli
to, o czym oboje od dawna skrycie marzyli.
- Mamo, a będę miał jakiegoś brata? Za dużo tu dziewczyn. –
Oznajmił nagle Nicolas. Wspólny obiad był ich codziennym rytuałem, małym
przerywnikiem i podsumowaniem minionej części dnia. Rozmawiali wtedy na różne,
czasem bardzo dziwne tematy, ale ten pojawił się dziś po raz pierwszy.
- Chciałbyś jeszcze więcej rodzeństwa? – Zapytał rozbawiony
Tom. Kochał swoje dzieci bardziej, niż się tego spodziewał. Bycie ojcem
wydawało mu się zawsze czymś, co zupełnie do niego nie pasuje. Kiedy Camila
zaszła w ciążę, obawiał się, że nie odnajdzie się w nowej roli. Wszystko jednak
uległo zmianie, kiedy pierwszy raz zobaczył swojego syna.
- Tom! – Camila zgromiła go wzrokiem. Mężczyzna wytarł usta
serwetką i uśmiechnął się łobuzersko do żony. – Jest nas już wystarczająco
dużo, Nicolas. Nie planujemy synka, Skarbie. Poza tym siostry też mogą być
fajne, przecież wiesz. – Próbowała zakończyć temat.
- Ale wolałbym brata. – Odparł rezolutnie, nie dając tak łatwo
zejść z tematu, który ostatnio tak bardzo go nurtował. – Max ma brata, jeszcze
małego, ale i tak mówi, że jest fajny. Będą razem grać w piłkę, chodzić na
mecze i koncerty… A ja?
- Tatuś z tobą chodzi. – Chłopiec zrobił naburmuszoną minę.
Wiedział, że z mamą trudno wygrać…
- Kochanie, porozmawiamy o tym innym razem. – Rzucił Tom.
Nicolas i Camila spojrzeli się na niego, nie do końca wiedząc, do kogo kierował
te słowa.
- Ale ja też chcę braciszka. – Cieniutki głosik małej
dziewczynki rozbrzmiał w pokoju, kiedy wszyscy byli przekonani, że rozmowa
właśnie się skończyła. Zszokowana Camila spojrzała na swojego męża, który znów
tylko się uśmiechał.
- Zjedliście? – Zignorowała wypowiedź córki. – To odnieście
szybciutko talerze i uciekajcie do siebie. Albo idźcie do ogrodu. Tylko
zabierzcie Olivię. Nicolas, uważaj na nią.
- Nick, za godzinę przyjdę do ciebie i zobaczymy, jak ci
idzie z gitarą. – Dodał Tom, kiedy dzieci już wychodziły. Chłopczyk uśmiechnął
się wesoło i pobiegł z siostrami na dwór. Chciał być jak tata – jego największy
idol. Uwielbiał chwile, które mógł spędzić z nim i swoją pierwszą gitarą. Oboje
je uwielbiali.
Tymczasem Tom nie zdążył dokończyć obiadu, kiedy talerz
zniknął mu sprzed oczu. Camila zniknęła za kuchennymi drzwiami zupełnie bez
słowa. Wiedział już, że szykuje się nieprzyjemna rozmowa, ale zupełnie nie czuł
się winny. To dzieci chcą brata, on przecież nic takiego nie powiedział…
- Kotku, wyluzuj się… To dzieci… A każde dziecko ma taki
okres, kiedy chce młodsze rodzeństwo. Przejdzie im. – Stała odwrócona do niego
tyłem. Nie spojrzała na niego, nic nie odpowiedziała, nawet się nie wzdrygnęła.
Położył rękę na jej ramieniu… Nadal bez reakcji. – Skarbie… Proszę cię.
- Tak, dzieciom może i przejdzie, ale tobie nie! – Wybuchła
nagle. – Rozmawialiśmy o tym, Tom. Trójka dzieci to sporo… A trzy porody… Nie
będzie więcej dzieci. – Orzekła.
- Ale ja nie nalegam… - Podniósł ręce, jakby chciał się
obronić. – Ale nie możesz tak reagować. Przecież oni nie chcą źle.
- Wiem, przecież to moje największe skarby… Ale
rozmawialiśmy już o tym, to drażliwy temat. Nie chcę ciągle do niego wracać.
- A ja nie chcę, żebyś czuła się źle… Nie musimy mieć już
więcej dzieci. Tak jest dobrze. Jeśli miałoby pojawić się czwarte, oboje
musielibyśmy tego chcieć.
- Wiem. Ale ty chcesz… Dzieci chcą. Tylko ja jestem tą złą.
– Rzekła z wyrzutem. Założyła ręce na piersi i spojrzała na swojego męża. – To
naprawdę nie jest dla mnie proste. Wiesz, jak było z Olivią… Nie chcę powtórki
z rozrywki…
- A jeśli wpadniemy? – zapytał. To było jedyne, co w tym
momencie przychodziło mu do głowy. Kiedy jednak wypowiedział już to nieszczęsne
pytanie, ugryzł się w język. To jak rzucić bykowi czerwoną płachtę…
- Nie wpadniemy! Jak będzie trzeba to będziemy spać w
oddzielnych pokojach! – Krzyknęła. – A jeśli nie potrafisz uszanować mojej
decyzji, to zrób sobie dziecko z inną! – Mężczyzna podbiegł i złapał ją za rękę
zanim zdążyła wyjść z pomieszczenia. Przytulił ją do siebie, próbując uspokoić.
- Nie będę robił nic wbrew tobie, ile jeszcze razy mam to
powtarzać. Ten temat nie zniknie tak po prostu… Reagujesz na to zbyt
emocjonalnie. – Spojrzał jej w oczy… Zawsze je uwielbiał, potrafił wiele z nich
wyczytać. Wiedział, że ten temat nie jest dla niej łatwy. Ostatnia ciąża była
trudniejsza, niż się tego spodziewali, a ostatnie jej godziny były istnym
koszmarem. Piętnaście godzin spędzonych w szpitalu. Piętnaście godzin bólu i
strachu… Walki o życie dziecka. Nie mogli wiedzieć, kto zawinił. Zapłacili
ogromne pieniądze, by trzecie dziecko mogło spokojnie przyjść na świat.
Poprzednie ciąże były dla Camili cudownym okresem, więc komplikacje były dla
wszystkich zaskoczeniem. A może to wcale nie lekarz zawinił? Może to w ogóle
nie wina człowieka… Natura często udowadnia, że ludzki rozum nie może się z nią
równać. Mimo szczęśliwego zakończenia, nie mogli w spokoju cieszyć się córką.
Ciągłe wizyty u lekarzy, czy to z dzieckiem, czy matką, były dokuczliwe, a
nienawiść do służby zdrowia rosła z każdym kolejnym dniem. Przez to wszystko
gdzieś w ich spokojne życie zaplątała się jeszcze depresja poporodowa Camili,
co zupełnie zaburzyło ich równowagę.
Mimo powrotu do normalności te długie sześć miesięcy
pozostawiło ogromny uraz, ranę, która najwidoczniej jeszcze się nie zabliźniła.
Tom stanął wtedy na wysokości zadania i wspierał żonę, jednocześnie zajmując
się dziećmi. Dzięki temu dziś znów wszystko jest prawie idealnie. To był ich
pierwszy kryzys, sprawdzian z ich małżeństwa, a wynik zdecydowanie był
pozytywny. Mężczyzna żałował tylko tego, że ich małe szczęście, ukochana
Olivia, musiała kosztować jego żonę tak wiele.
- Rozumiem cię. Będzie już tylko lepiej, obiecuję. – Jego
zdecydowany głos statecznie uspokoił jej skołatane nerwy. Poznając go, nie
sądziła, że może stać się tak bardzo dojrzały i odpowiedzialny.
- Dobrze. Już jest dobrze. Przepraszam, czasem zachowuję się
jak histeryczka. To chyba hormony… - Zaśmiała się nerwowo.
- Lubię twoje hormony, Skarbie. Całą cię lubię. – Uśmiechnął
się i ucałował ją w czoło. – Chodź do nich. Jak zostawiamy ich samych na zbyt
długo, to mają dziwne pomysły.
^^ ^^ ^^
^^
Głośny śmiech niósł się po całej okolicy. Mężczyzna
zapomniał już, jak to jest poznawać kogoś nowego. Miał zamknięte grono
przyjaciół i mimo upływu czasu, nikt nowy się w nim nie pojawiał. Teraz
dołączyła do niego Lisa. Jego córka, a w przyszłości może również przyjaciółka.
Wszystko na to wskazywało…
- Zawsze tak długo robisz zakupy? – Dziewczyna wyjmowała torby
z bagażnika. Oczywiście Bill, jako mężczyzna powinien ją wyręczyć, ale okazało
się, że sam nie da rady.
- Tylko wtedy, kiedy mam do tego dobre towarzystwo. Poza tym
to nie zakupy, tylko wycieczka. Musiałem pokazać ci te kilka miejsc!
- Ale mogłeś mi powiedzieć, że nie jedziemy jeszcze do domu.
– Odparła z udawanym wyrzutem. – Mam nadzieję, że chociaż o tym jedzeniu mówiłeś
prawdę. Jestem głodna jak wilk, więc jeśli będzie niedobre, to sam będziesz
gotował mi kolację. – Mężczyzna zaśmiał się, widząc jej wyzywający wyraz twarzy.
Wszelkie bariery, jakie kiedyś między nimi były, dawno odeszły w zapomnienie.
- To najlepsza restauracja w całym Hamburgu. Co najmniej raz
w tygodniu zamawiam stamtąd jedzenie, więc ręczę za nich. – Otworzył jej drzwi
i wpuścił do środka. – Mogłaś jeść w samochodzie, skoro umierasz z głodu.
Wiesz, obiecałem Madlen, że dowiozę cię całą i zdrową do domu. A przede
wszystkim żywą.
Pospiesznie się rozebrali i weszli do środka. Rozmawiali
dalej, Bill poszedł odłożyć torby z zakupami, a dziewczyna ruszyła w stronę
kuchni, by odgrzać kolację. Był już późny wieczór, cały dzień jeździli po
Hamburgu i jego okolicach dyskutując na miliony tematów. Bill pokazywał Lisie
swoje ulubione miejsca, opowiadał historie z nimi związane… Zdołali poznać
siebie choć trochę bliżej.
Mężczyzna wracał już, by pomóc córce z jedzeniem, jednak zobaczył
ją stojącą w drzwiach kuchni. W środku zapalone było światło, a kiedy podszedł
bliżej ujrzał znajomą twarz.
- Nie odbierałeś telefonów, więc postanowiłam sprawdzić, co
u ciebie. Skorzystałam ze swoich kluczy, to chyba nie problem? – Zapadła krótka
cisza. – Nie mówiłeś, że masz gości, Kochanie. – Wycedziła przez zęby, rzucając
w stronę Lisy i Billa nienawistne spojrzenia.
Nastolatka spojrzała zdumiona na swojego ojca. Czyżby zdołał
ją okłamać już pierwszego dnia ich znajomości?
Smacznego jajka!
A dla CIEBIE, w prezencie, WYJUSTOWANY odcinek... :D